Drukuj

Witamy na stronach "Wiadomości Kulturalnych”

Chcielibyśmy cyklicznie publikować tu Wasze prace. Piszcie recenzje o tym, co warto przeczytać, na co koniecznie trzeba wybrać się do kina .Zaprezentujcie Wasze wiersze lub opowiadania. Opisujcie , to co uważacie za ciekawe, ważne. Wszystko postaramy się zamieszczać na stronach ,,Wiadomości Kulturalnych”. Ponadto chcielibyśmy prezentować tu nagradzane w konkursach literackich prace i rozmowy z ludźmi, którzy żyją obok nas i mają interesujące pasje-zazwyczaj kulturalne.

Prezentujemy teksty, które wiążą się z wydarzeniami mającymi miejsce w naszej szkole lub dotyczyły naszych uczniów. Szczególnie polecamy wyróżnione na konkursie dziennikarskim prace Tomka Grendziaka, Karoliny Płócienniczak, Sylwii Pietrzkowskiej i Marcina Majtczaka oraz nagrodzone na turnieju poetyckim wiersze Magdy Szymczak i Róży Stolarczyk.


Z wizytą w redakcjach

W maju i kwietniu uczniowie z koła dziennikarsko-teatralnego odwiedzili redakcję KCI, ,,Dziennika Polska the Times" i Radia,,Victoria". Spotkania odbyły się w ramach programu Life Skills- Trening Umiejętności Społecznych.

W redakcji Kutnowskiego Centrum Informacyjnego przyjął ich redaktor Andrzej Wastowski, który opowiedział uczniom historię wydawnictwa oraz przedstawił zasady sporządzania informacji dla lokalnych gazet i na strony internetowe.
Spotkanie w redakcji ,,Dziennika Polska The Times" prowadzone było przez redaktor Dorotę Grąbczewską. Powiedziała nam ona o znaczeniu prawa prasowego, autoryzacji wywiadu i odpowiedzialności dziennikarza za słowo.
Najwięcej atrakcji dla młodych żurnalistów przygotował redaktor Kamil Puternicki z Radia ,,Victoria". Pokazał, jak miksuje się dźwięk, przekształca głos, skraca nagranie. Uczniowie mieli możliwość przygotować i nagrać własne wypowiedzi. A na koniec podzieleni na małe grupy i uzbrojeni w sprzęt radiowca udali się do miasta, by wśród mieszkańców Kutna przeprowadzić sondę na wybrany przez siebie temat. Wrócili zdziwieni, że ludzie bardzo niechętnie udzielają odpowiedzi do mikrofonu.
W spotkaniach uczniom towarzyszyły panie Dorota Chojnacka i pani Agnieszka Sędkowska-opiekunki koła dziennikarsko-teatralnego oraz pani Magdalena Trzeciak- Jóźwiek- koordynatorka działań jednej z grup Life Skills, a patronowała im pani Maria Pływacz- nadzorująca przebieg programu.
Efektem tych działań była możliwość obserwowania na czym polega praca dziennikarza oraz w ramach programu społecznego – Life Skills- zakup profesjonalnego sprzętu dla uczniów koła. Agnieszka Zalewska i Aleksandra Jędrzejewska

 


Młodzież w walce z rakiem

14 maja 2009 roku w naszej szkole odbył się finał kampanii społecznej - Rakowi stop!
Projekt został przygotowany przez grupę New Age z kl. IIa LPs pod opieką p. A. Sędkowskiej i p. E. Szymczak. Środki finansowe na realizację przedsięwzięcia uczniowie pozyskali przystępując do programu Life Skills – Trening Umiejętności Społecznych. Celem projektu było kształtowanie postaw prozdrowotnych oraz podkreślenie ważności profilaktyki nowotworowej, głównie raka piersi i szyjki macicy. W związku z powyższym finał kampanii poprzedziło szereg przygotowań uczniowskich – ankieta przeprowadzona wśród mieszkanek Kutna nt. profilaktyki nowotworowej, lekcje biologii w wykonaniu członków grupy dotyczące zapobiegania rakowi piersi i szyjki macicy, konkurs na najciekawszy plakat promujący profilaktykę nowotworową. Ponadto uczniowie zaprojektowali ulotki, etykiety i przygotowali prezentację multimedialną, która była rodzajowym kompendium wiedzy nt. nowotworów. Finał kampanii poprowadziły uczennice - Maria Jaśkiewicz i Klaudia Włodarczyk
Spotkanie uświetniły swoją obecnością p. dyr. Henryka Engel, panie prelegentki – przedstawicielka kutnowskich amazonek, położna oraz konsultantka firmy Avon, które poszerzyły naszą wiedzę nt. nowotworu piersi i szyjki macicy oraz skutecznie podkreśliły ważność badań profilaktycznych. Na nasze zaproszenie odpowiedziały również inne szkoły ponadgimnazjalne – I LO im. Gen. J. H. Dąbrowskiego, Zespół Szkół nr 1, Zespół Szkół nr 2, które chętnie i licznie przybyły na spotkanie. Uczestnicy mieli okazję wykazać się inwencją i pomysłowością w trakcie tworzenia najbardziej sugestywnego apelu skierowanego do mieszkanek Kutna podkreślającego temat profilaktyki nowotworowej. Najlepsi okazali się uczniowie z I LO w Kutnie , w nagrodę otrzymali kosz pełen owoców.
Po wysłuchaniu przemówień gości, obejrzeniu prezentacji przygotowanej przez uczniów i owocowym poczęstunku wszyscy wzięli udział w przemarszu ulicami Kutna. Młodzież była wyposażona w transparenty, różowe balony, etykiety, ulotki. Po dotarciu na Plac Piłsudskiego
uczniowie podpisali zwycięski apel i rozdali przechodniom balony i ulotki informacyjne, które mamy nadzieję zapoczątkują nowy, odważny oraz świadomy wiek w walce z rakiem.Agnieszka Sędkowska

 


Popołudnie w kutnowskiej „Tęczy”

W sobotnie popołudnie 30 05.09r w Domu Dziecka „Tęcza” w Kutnie odbyło się podsumowanie działań wszystkich grup, które w ramach programu Life Skills pracowały w tej placówce. Dziesięć uczniowskich zespołów ponad miesiąc remontowało i poprawiało estetykę wnętrz kutnowskiej „Tęczy”, m in. remont aneksu kuchennego dla starszej młodzieży, remont świetlicy, dwóch pokojów dla młodszych dzieci, zrobiono również kącik edukacyjny dla najmłodszych.. 

Spotkanie rozpoczęło się od występu gospodarzy , wychowankowie domu dziecka przygotowali dla opiekunów i uczniów Zespołu Szkół Nr 3 w Kutnie krótki występ artystyczny jako podziękowanie za wykonaną pracę. Najmłodsi zaprezentowali się w wierszu Jana Brzechwy „Na straganie” i wystąpili w „warzywnych” przebraniach przygotowanych specjalnie na te okazję. Starsza młodzież zatańczyła w rytm salsy i hip – hopu. Całość była przeplatana piosenkami w wykonaniu młodych artystów. Następnie Pani Dyrektor domu dziecka wręczyła wszystkim nauczycielom i uczniom pamiątkowe dyplomy, doceniając tym samym pracę i dziękując za tak potrzebne przedsięwzięcie. Kolejną atrakcją były zawody sportowe przygotowane przez uczniów naszej szkoły. Podopieczni domu dziecka mieli okazję sprawdzić się w grach planszowych i zręcznościowych, a na zwycięzców czekały słodkie niespodzianki. Spotkanie zakończyło się wspólnym biesiadowaniem przy kiełbaskach i słodkościach .
Popołudnie w „Tęczy” przyniosło wszystkim wiele radości i uśmiechu, bo raz jeszcze potwierdziła się zasada, że najcenniejsza rzecz na świecie to pomoc drugiemu człowiekowi.
Agnieszka Sędkowska

 


Finał programu Life Skills

4 czerwca 2009 roku w Kutnowskim Domu Kultury odbyło się uroczyste zakończenie programu Polskiej Fundacji Dzieci i Młodzieży „ Life Skills – Trening Umiejętności Społecznych”. Przedsięwzięcie zakładało przeprowadzenie 33 lekcji oraz realizację projektu na rzecz środowiska lokalnego. 189 uczniów z Zespołu Szkół Nr 3 w Kutnie pod opieką 11 nauczycieli opracowało i zrealizowało 22 projekty, m. in. odnowienie oddziału pediatrycznego w kutnowskim szpitalu, remont pomieszczeń w Domu Dziecka „Tęcza” w Kutnie, zorganizowanie warsztatów tanecznych dla podopiecznych domu dziecka, uruchomienie radiowęzła w SOSW przy ul. Przemysłowej. 

W podsumowaniu „Life Skills”, oprócz dyrekcji szkoły, nauczycieli, uczniów, wziął udział Wojciech Banasiak, dyrektor Wydziału Edukacji, Kultury i Sportu Starostwa Powiatowego w Kutnie.
Witold Skrzypczyk – koordynator lokalny programu - wielokrotnie podkreślał wyjątkowość uczniów i opiekunów, ponieważ wszystkie projekty zostały urzeczywistnione.
Natomiast Arkadiusz Brzeziński – przedstawiciel Polskiej Fundacji Dzieci i Młodzieży wręczył wszystkim uczestnikom programu specjalne certyfikaty., a uczniowie zaprezentowali kilka wybranych przedsięwzięć. Na zakończenie głos zabrała dyrektor naszej szkoły p. Zofia Falborska, która podkreśliła dydaktyczne i moralne aspekty projektów i podziękowała wszystkim uczestnikom za determinację w działaniu i rozsławienie imienia szkoły w środowisku lokalnym. Po części oficjalnej na wszystkich gości czekał słodki poczęstunek, a przy filiżance kawy lub herbaty można było podziwiać plakaty informacyjne nt. wszystkich zrealizowanych projektów i jednocześnie obmyślać koncepty na następną edycję programu
Agnieszka Sędkowska


DZIENNIKARSKIE

Prezentujemy wywiad z panem Robertem Wilczyńskim nauczycielem polonistą pracującym w bibliotece naszej szkoły:

1.Jak zaczęła się pana przygoda z zawodem bibliotekarza?

Kiedy zacząłem uczyć w naszej szkole pojawiła się możliwość pracy w bibliotece szkolnej, z której skorzystałem.

 2. Co najbardziej lubi Pan w swojej pracy?

Praca w bibliotece wydaje mi się ciekawa z tego względu, że daje możliwość spotkania i rozmowy z pojedynczym uczniem w sposób bardziej naturalny niż to się dzieje podczas lekcji. Lubię kiedy jest to rozmowa indywidualna, w której mogę coś wytłumaczyć lub pomóc w rozwiązaniu jakiegoś problemu.

3. Czy ma Pan ulubionego pisarza i jakie książki najchętniej Pan czyta?

Jest ich tak wielu, że trudno mi wymienić jednego. U każdego z nich można znaleźć coś, co współgra z naszym odczuwaniem świata albo jest tak różne, że budzi zainteresowanie, sprzeciw, chęć zrozumienia. Z poetów cenię wiersze Czesława Miłosza, Pawła Hertza, Aleksandra Wata, Henryka Grynberga, Mieczysława Jastruna, Ludwika H. Morstina. Z prozaików Andrzeja Bobkowskiego, Stanisława Vincenza i Jarosława Iwaszkiewicza (także jako poetę).

4. Jakie książki Pan czytał będąc w naszym wieku?

To co powiem, wyda się może dziwne, ale w szkole średniej fascynowała mnie klasyka literatury polskiej, twórczość Stefana Żeromskiego i Adama Mickiewicza. Z obcej bardzo podobał mi się „Zamek” Franza Kafki oraz „Moby Dick” Hermana Mevilla.4. Słyszałyśmy, że namawia Pan młodzież do pisania wierszy. Co Pana do tego skłania? Raczej zachęcam osoby, które piszą, aby rozwijały swoje umiejętności. Poezji nie sposób tworzyć na zamówienie. Do tego potrzebny jest dystans wobec świata. Mam wrażenie, że jest to dar, dlatego warto być uważnym i nie przeoczyć go zajmując się sprawami powierzchownymi.
Poezja jest specyficznym rodzajem poznania, porównałbym ją do języka obcego – każdy poeta tworzy swój własny język poetycki. Dla odbiorcy jego poznanie i opanowanie na początku jest trudne, zrozumienie przychodzi z czasem. Trud ten zostaje jednak w pełni wynagrodzony. Możliwości poznawcze poezji wydają się być nieograniczone, co więcej potrafi ona zmieniać ludzi, choć w tej kwestii panują różne opinie.
Byłem mile zaskoczony czytając wiersze uczenic naszej szkoły. Zmieniły one moje przekonanie, że dobre wiersze pisze się z czasem, po latach doświadczeń i pracy nad formą. Podobała mi się w nich prostota środków oraz autentyczność w wyrażaniu odczuć i przemyśleń. Dobrze wiedzieć, że są takie osoby i w miarę możliwości pomóc im w kwestiach warsztatowych. Myślę, że to właśnie jest odpowiedź na Wasze pytanie.
Katarzyna Walczak

 


Być wolontariuszem

Społeczeństwo Kutna oswoiło się już z widokiem młodych ludzi z przypiętymi do kurtek identyfikatorami, którzy proszą o wsparcie dla podopiecznych organizacji charytatywnych. W okresie przedświątecznym widać ich na głównych ulicach miasta, przed kościołami, w hipermarketach. Poświęcając swój wolny czas, przełamując naturalny opór przed zagadnięciem obcego człowieka proszą o pomoc dla potrzebujących.

O wolontariacie, udziale w kwestach i ofiarności darczyńców rozmawiam z uczestnikami wielu akcji charytatywnych:
Panią Haliną Sankowską- koordynatorką do spraw wolontariatu w ZS nr 3 im. Wł. Grabskiego w Kutnie, Różą Stolarczyk, Bartkiem Kaczmarkiem i Przemkiem Dąbrowskim- uczniami i uczestnikami wielu akcji dobroczynnych.

Tomasz Grendziak: Jest Pani osobą odpowiedzialną za koordynowanie działań charytatywnych w ZS nr 3. Co skłoniło Panią do zachęcania młodzieży, by brała w nich udział?

Pani Halina Sankowska: Organizacje zgłaszają się do nas z prośbą o wsparcie różnych akcji. Na potrzebę pomocy odpowiadamy konkretnym działaniem. Staje się to okazją do budzenia zaangażowania młodzieży w życie społeczne i uczenia wrażliwości na ludzką krzywdę.

T.G: W jakich akcjach charytatywnych uczestniczyła młodzież z Pani szkoły?

Pani Halina Sankowska: Od kilku lat uczestniczymy w kweście na rzecz ratowania zabytków kutnowskiego cmentarza organizowanej przez Towarzystwo Przyjaciół Ziemi Kutnowskiej, współpracujemy z Kutnowskim Komitetem Obrony Bezrobotnych- bierzemy udział w akcjach „Pomóż dzieciom przetrwać zimę” ( zbiórka darów rzeczowych), „Podziel się posiłkiem” ( dwa razy do roku, przed świętami Bożego Narodzenia i Wielkanocnymi jest zbierana żywność w supermarketach). Młodzież uczestniczy w kwestach na rzecz Kutnowskiego Hospicjum. W każdej z tych akcji bierze udział po kilkunastu, nawet kilkudziesięciu uczniów naszej szkoły. Wśród najaktywniejszych jest właśnie Bartek Kaczmarek i Agnieszka Szukalska.

T.G: W jakich akcjach, poza tymi wymienionymi przed chwilą, braliście udział?

Bartek Kaczmarek: Brałem udział we wszystkich wspomnianych przed Panią Halinę Sankowską działaniach, a ponadto w przygotowaniach do Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy i kwestach na jej rzecz, zimą organizowałem z Panią Mirosławą Pietrzykowską, Kubą Kitą i Damianem Cichockim koncert „Dla Beaty”. Wszystkie te przedsięwzięcia są dla mnie ważne, ale najbardziej dumny jestem z efektów związanych z koncertem. Byłem jednym z czterech jego organizatorów, cel mieliśmy szczytny- pomoc chorej koleżance i przygotowaliśmy niezwykłe wydarzenie.

Róża Stolarczyk: Uczestniczyłam w akcji zorganizowanej przez Polskie Stowarzyszenie na Rzecz Osób z Upośledzeniem Umysłowym- koło w Kutnie- zbierałam pieniądze, rozprowadzałam kartki. Oczywiście nie byłam sama. W tej i innych akcjach towarzyszyły mi koleżanki: Marlena Milas, Kasia Walczak, Monika Marciniak, Paulina Hejner, Beata Łukasik i wiele innych. Współpracujemy z MOPS-em. Zostałyśmy przeszkolone, wiemy czego oczekuje się od wolontariusza.

T.G: Kim, według was, jest wolontariusz?

Róża Stolarczyk: Wolontariusz to osoba, która dobrowolnie, bezinteresownie pomaga innym.

Bartek Kaczmarek: Pomaga potrzebującym i czyni to dla własnej satysfakcji, kompletnie bezinteresownie.

Przemek Dąbrowski: Podkreśliłbym tę dobrowolność i brak jakichkolwiek korzyści materialnych.

T.G: Macie doświadczenie, bo braliście udział w wielu działaniach mających na celu pomoc potrzebującym. Jak oceniacie reakcje ludzi na tego typu akcje?

Róża: Generalnie ludzie wrzucają pieniądze, dzielą się tym, co mają.

Bartek: Tak, często sympatycznie zagadują, wyrażają uznanie. Kiedy zbierając pieniądze na organizację Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy sprzedawałem kartki zapraszano mnie na herbatę, częstowano ciastem, nawet proponowano obiad. To było miłe.

Przemek: Ale niektóre osoby odwracają wzrok, udają, że, nie widzą wolontariusza z puszką.

Róża: Takie reakcje też się zdarzają. Bywają nieprzyjemne sytuacje. Niektórzy ludzie komentują nasze działania obraźliwie.

Bartek: Zgadza się. Te negatywne reakcje nie mają miejsca zbyt często, ale boleśnie zapadają w pamięć. Bywałem posądzany o to, że naciągam, oszukuję, zbieram pieniądze dla siebie. Och, kiedyś zdarzyło się, że ktoś chciał mnie poszczuć psem.

Róża: Niekiedy ludzie upewniają się na jaki cel zbieramy, czasem dzwonią do organizatorów, żeby sprawdzić.
T.G: To jest przykre?

Róża: To, że nas sprawdzają? Nie, o to nie można mieć pretensji. Ja to rozumiem. Pod akcje dobroczynne podłączają się różni ludzie. Nie dziwię się, że ktoś chce sprawdzić czy rozmawia ze społecznikiem, czy z oszustem.

Bartek: Reakcje ludzi związane są też pewnie z osobą organizatora, nagłośnieniem akcji w mediach oraz formą oczekiwanej pomocy.

Przemek: Ludzie chętnie ofiarowują produkty żywnościowe dla potrzebujących dzieci.

Róża: Wiele osób wrzucało pieniądze do puszki na pomoc dla niepełnosprawnych dzieci, ale nie chcieli kupować kart. Może czasami cena -symbolicznej przecież kartki -jest zbyt wysoka. Zawsze też można liczyć na kutnowską społeczność przy kwestach dotyczących hospicjum. Ludzie mają świadomość, że pomagają cierpiącym i czynią to z serdecznym zaangażowaniem.

Bartek: Na odnowę starych pomników na cmentarzu też ludzie nie skąpią pieniędzy, choć kiedyś usłyszałem, że ktoś nic nie może wrzucić do puszki, bo sam musi odnowić grób swoich bliskich.

T.G. Czy miała Pani sygnały o negatywnych reakcjach ludzi na akcje zbierania pieniędzy przez wolontariuszy ?

Pani Halina Sankowska: Tak, docierały do mnie różne informacje. To są zazwyczaj sytuacje incydentalne . Zwracałam uwagę wolontariuszom, żeby się nie zniechęcali i absolutnie nie reagowali negatywnie. Zwykle jednak młodzież spotyka się z życzliwością.

T.G. To zastanówmy, się czy akcje dobroczynne są w ogóle potrzebne?

Pani Halina Sankowska: To chyba pytanie retoryczne. Jest wielu ludzi, którzy potrzebują pomocy-te akcje są dla nich. Udział w tych przedsięwzięciach potrzebny jest także młodzieży. Oni chcą pomagać. Jest grupa ludzi, którzy biorą udział w każdej akcji, dopytują się kiedy będą potrzebni. Warto podkreślić, że działają zawsze w swoim wolnym czasie: po lekcjach, w weekendy.

Róża: Moim zdaniem takie akcje są organizowane, by naprawdę pomóc ludziom w potrzebie. Zawsze znajdą się tacy, którym się wydaje, że mają za mało, by podzielić się z bliźnim. Większość traktuje wolontariusza jako naturalne zjawisko- to ktoś kto chce pomóc poszkodowanym przez życie. Ludzie zazwyczaj myślą wtedy, że mogą zrobić coś dobrego. Poza tym nigdy nie wiadomo, co nas w życiu czeka. Może kiedyś to my będziemy potrzebowali wsparcia…

Przemek: Takie akcje są potrzebne. Państwo, z różnych powodów, nie pomoże wszystkim potrzebującym. Musimy sami sobie pomagać. Jedna osoba niewiele zdziała, ale już praca kilku czy kilkunastu może przynieść zaskakujące efekty. Nie tylko jestem wolontariuszem, bywam też ofiarodawcą i wiem, że to jest … przyjemne .Daje taką malutką satysfakcję.

T.G. Skoro okazało się, że Przemek jest nie tylko wolontariuszem, ale i ofiarodawcą to…

Bartek: Ależ nie tylko on! Wszyscy wrzucamy do puszek, jak jest okazja.

T.G. Dobrze, to inaczej zapytam: Kim są ci, którzy odpowiadają na wasze apele o wsparcie? Czy sumy, które przekazują są pokaźne, czy też raczej symboliczne?

Przemek: Podczas akcji zbierania na jakiś cel nie chodzi o to, aby otrzymać dużą ilość pieniędzy od jednego człowieka, ale raczej o to, by zachęcić do ofiarności jak największą liczbę osób.

Bartek: Tych ludzi nie da się jakoś poklasyfikować. Mamy tu cały przekrój społeczny-babcie z wnuczkami, uczniowie, zakochane pary…

Pani Halina Sankowska: Zauważyłam, że najbardziej hojni są ludzie, którzy nie wyglądają na zamożnych. I nie jest to tylko moje spostrzeżenie.

T.G.: Dlaczego młodzi ludzie chcą pomagać?

Pani Halina Sankowska: Młodzież jest wrażliwa na potrzeby innych, chce działać, organizować się, odpowiadać na apele o pomoc.

Przemek: Dlaczego chcemy pomagać? Nie jest łatwo krótko odpowiedzieć na to pytanie. Może czujemy się przez to lepsi, doceniani.

Bartek: Mamy też okazję poznać innych zapaleńców. No i udowadniamy, że młodzież wbrew temu, co się niekiedy mówi, nie jest taka zła, potrafi współczuć i działać pozytywnie.

Pani Halina Sankowska: Wydaje mi się, że chęć niesienia pomocy jest naturalną potrzebą człowieka. Wolontariusze ją po prostu realizują.

T.G. Dziękuję za rozmowę.


Zawsze chcieliśmy mieć dużą rodzinę

Wywiad z państwem Dorotą i Wiktorem Gackowskimi prowadzącymi Rodzinny Dom Dziecka w Strzegocinie.

Karolina i Sylwia: Jak długo istnieje Państwa placówka?
p. Dorota Gackowska: Nasz dom powstał 2 września 2005roku. Stworzyliśmy go pod patronatem Caritas Diecezji Łowickiej.
Karolina i Sylwia: Co skłoniło Państwa do założenia Rodzinnego Domu Dziecka?
p. Dorota Gackowska: Długo się nad tym zastanawialiśmy. Mieliśmy dwie córeczki- Weronikę i Natalię, ale byliśmy przekonani, że możemy być rodzicami dla większej gromadki.
p. Wiktor Gackowski: Zawsze chcieliśmy mieć dużą rodzinę. Lubimy dzieci-oboje jesteśmy nauczycielami.
p. Dorota Gackowska: Oczywiście naszą decyzję konsultowaliśmy z córkami. Ucieszyły się, nie miały nic przeciwko temu, żeby podzielić się mamą i tatą z innymi dziećmi, a w zamian zyskać nowych braci i nowe siostry.
p. Wiktor Gackowski: Potem odbyło się kilka poważnych rozmów z Caritas Diecezji Łowickiej i powiększyła się nasza rodzina. Najpierw o dwóch chłopców. Pozostałe dzieci pojawiły się później.
Karolina i Sylwia: Budynek, w którym Państwo mieszkają musi być duży, by pomieścić tak liczną rodzinę. Czy każdy znajdzie w nim kąt dla siebie?
p. Dorota Gackowska: Dom, w którym mieszkamy jest na tyle duży, że wszyscy się mieścimy.
W pokojach mieszka po dwoje lub troje dzieci. Każdy ma swoje miejsce, choć i tak najczęściej
czas spędzamy w saloniku. To centralne pomieszczenie w domu. Tutaj wspólnie spożywamy posiłki i spędzamy wolne chwile, tu dzieci odrabiają lekcje i bawią się, tu przyjmujemy gości i oglądamy program telewizyjny.
p. Wiktor Gackowski: W saloniku bije serce naszego domu.
Karolina i Sylwia: Na co poświęcają ten wolny czas Państwa dzieci?
p. Wiktor Gackowski: W dzieciach jest dużo energii. Staramy się skierować ją na właściwe tory:
chłopcy trenują koszykówkę, a dziewczynki chodzą do szkoły muzycznej ,lubią śpiewać.
Staramy się, by mogły rozwijać swoje pasje.
Sylwia i Karolina: Jak dzieci radzą sobie w szkole?
p. Dorota Gackowska: Różnie. Starają się. Uczą się na miarę swoich możliwości. Próbujemy pomagać im w lekcjach, ale mamy świadomość, że muszą nadrobić spore zaległości. Aby to się stało potrzeba czasu. Powtarzamy im, że wiedza, którą zdobędą w szkole, wykształcenie to największe bogactwo. Ona im umożliwi samodzielność i niezależność w dorosłym życiu.
Sylwia i Karolina: Jak wygląda zwykły dzień w Państwa rodzinie?
p. Wiktor Gackowski: Rano odwożę dzieci do szkoły. Muszę jechać dwa razy, bo zajęcia rozpoczynają się o różnych godzinach. Potem wracam, trochę sprzątam i jadę po grupę, która kończy zajęcia. Oczywiście powrót ze szkoły też odbywa się w dwóch turach.
p. Dorota Gackowska: Ja przygotowuję obiad, ale starsze dziewczynki mi pomagają. Później sprzątamy i zaczyna się odrabianie lekcji. Wreszcie przychodzi czas na odpoczynek: oglądanie telewizji, rozmowy, zabawy z psem, a gdy jest ciepło spacery po otaczającym nasz dom parku.
Karolina i Sylwia: Jakie są państwa dzieci? Prosimy nam o nich opowiedzieć.
p. Wiktor Gackowski: Każde dziecko jest indywidualnością, każde ma swój świat.
Maciek jest wesoły i niezależny, jego siostra Oliwka to ulubienica wszystkich, „żywe srebro”,
Justyna jest opiekuńcza i skromna, a jej brat Grześ-energiczny, łatwo nawiązuje kontakty, Iza wyciszona, Aneta też jest spokojna, Mateusz i Klaudia są ciekawi świata i ludzi, samodzielni. No i w tym kosmosie funkcjonują jeszcze Natalia i Weronika, nasze córki, które
odnalazły się w dużej rodzinie. Są energiczne, błyskotliwe, komunikatywne.
Karolina i Sylwia: Czy wakacje też cała rodzina spędza razem?
p. Dorota Gackowska: Oczywiście. Co roku wyjeżdżamy albo nad morze albo w góry. W zeszłym roku byliśmy w okolicach Rabki. Nie wiemy jeszcze, gdzie udamy się w tym roku. Pomyślimy.
Karolina i Sylwia: Czy dzieci, które są w Rodzinnym Domu Dziecka będą z Państwem do swojej pełnoletności?
p. Wiktor Gackowski: Różnie z tym bywa. Nieraz wracają do swoich rodzin. Bywają też przypadki adopcji. Cieszymy się, gdy ktoś pokocha nasze dzieci i stworzy dom tylko dla nich. Dzieci widzą, że mają u nas swoje miejsce, że są wśród swoich, ale tak naprawdę tęsknią za tym, żeby mieć mamę i tatę tylko dla siebie.
Sylwia i Karolina: Czy możemy zrobić dzieciom zdjęcie? Chciałybyśmy dołączyć je do artykułu, który zamierzamy opublikować.
p. Wiktor Gackowski: Można zrobić zdjęcie z dziećmi i umieścić je w rodzinnym albumie. Wolałbym uniknąć wszelkich publikacji ich wizerunków. Nie chcę upubliczniać ich dramatów, bo przecież to, że znalazły się u nas wiąże się z przeżytym najpierw dramatem rodzinnym. To mądre i wrażliwe dzieci. Mam nadzieję, że ta rozmowa naświetli pewien problem, że w jej trakcie opowiemy o pewnej rodzinie, ale nie będziemy eksponować twarzy i nazwisk konkretnych dzieci.
Sylwia i Karolina: Rozumiemy. Proszę powiedzieć z jakimi reakcjami spotkali się Państwo po założeniu tego domu.
p. Dorota Gackowska: Bardzo różnymi. Nasze mamy nas wspierają, są babciami dla sporej gromadki wnucząt. Ale już osoby, które nie są nam szczególnie bliskie widziały przede wszystkim pieniądze, które na każde dziecko otrzymujemy od państwa. Ludzie mnożą te sumy przez ilość dzieci, potem przez ilość miesięcy w roku, dodają coś od siebie i wychodzi im astronomiczna suma. A przecież dzieci muszą coś jeść i w coś się ubrać, mieć swoje książki i różne drobiazgi.
p. Wiktor Gackowski: Tak, to liczenie też mnie przeraża. Mam wrażenie, że ludzie nam zazdroszczą. A przecież nic nie stoi na przeszkodzie, żeby takie domy zakładali. Samotnych, opuszczonych dzieci, które są głodne rodzinnego ciepła jest w kraju wiele. Chciałoby się powiedzieć-zbyt wiele. Jeśli ktoś tak nam zazdrości, niech sięgnie po te mityczne pieniądze i przy okazji zrobi coś pożytecznego- stworzy rodzinę dla dziecka.
p. Dorota Gackowska: Tylko, że jeśli ktoś zakłada rodzinny dom dziecka z myślą, że się nam tym wzbogaci to popełnia błąd. Pieniądze są środkiem-nie celem. Najpierw trzeba kochać.
Same pieniądze bez miłości nie wystarczą, żeby stworzyć dom dla dzieci.
Karolina i Sylwia: Dlaczego w Europie Zachodniej i USA zamyka się państwowe domy dziecka na rzecz tworzenia rodzin zastępczych i rodzinnych domów dziecka?
P. Wiktor Gackowski: Bo tam jest łatwiej. Nie ma biurokratycznych obostrzeń. Liczy się dobro dziecka a nie martwe przepisy. Problem dzieci w domach dziecka pojawia się w naszej świadomości dopiero przy okazji jakiegoś dramatycznego wydarzenia, o którym napiszą w gazetach albo pokażą w telewizji. Poza tym nie myślimy o nich, o ich samotności, odrzuceniu.
Te dzieci nie wyjdą na ulice z transparentami: „ Pokochajcie nas”, nie obrzucą pomidorami jakiegoś budynku, nie zastrajkują. Są ciche i bezbronne więc ich nie dostrzegamy. Żyjemy w innym świecie- takim trochę jak z reklamy. Łatwiej nie widzieć, nie zadawać sobie trudu, by pomóc.
A przecież dziecko, żeby się mogło prawidłowo rozwijać musi czuć się kochane i akceptowane, musi mieć rodzinę.
Karolina i Sylwia: Dziękujemy za rozmowę i życzymy szczęścia. Rodzinnego.
p. Dorota i Wiktor Gackowscy: My również dziękujemy.

Wywiad przeprowadziły:
Karolina Płócienniczak i Sylwia Pietrzkowska- uczennice klasy III Technikum Ekonomicznego
W Zespole Szkół nr 3 im. Władysława Grabskiego w Kutnie, ul. Kościuszki 24


POEZJA I MUZYKA

Dla fanów muzyki rockowo-jazzowej jeden z członków zespołu (konkretnie specjalista od wokalu i klawiszy), dla KontRast-u kolega z branży muzycznej i przyjaciel, dla parafian uczestniczących we mszach św. przy ul. Łęczyckiej organista, dla grona pedagogicznego uczeń kutnowskiego liceum. Wiele twarzy ma mój rozmówca, ale kim naprawdę jest Krzysztof Bździel spróbuję się dziś dowiedzieć.

Marcin Majtczak: Jak zaczęła się Twoja przygoda z muzyką?

Krzysiek: Gram od szóstego roku życia. Właściwie to śmiesznie się zaczęła moja przygoda z graniem, ponieważ zobaczyłem w telewizji teledysk Grzegorza Turnaua- Bracka. Grał na fortepianie i śpiewał na deszczu – bardzo ładny teledysk. I wtedy jako małe dziecko powiedziałem rodzicom, że chcę grać tak jak ten pan w telewizji. Rodzice nic przeciw temu nie mieli, więc zaprowadzili mnie do szkoły muzycznej i tak się zaczęła moja przygoda z muzyką.
Marcin: Czy reprezentujesz jakąś konkretną subkulturę?
Krzysiek: Nie. Nie przedstawiam żadnej subkultury. Jeżeli należę do jakiejś subkultury to nazywa się ona „Krzychu Bździel”. Nie lubię, gdy ludzie mówią, że należę do danej subkultury. Wielu uważa, że jak gram w zespole rockowym to jestem „brudasem” – tak potocznie ludzie nazywają rockowców czy metali. Osobiście uważam, że ludzi nie powinno się dzielić na subkultury.
Marcin: Jaki masz styl bycia? Ubierania się?
Krzysiek: Generalnie lubię motywy hipisowskie. Długie włosy, luźne koszule w kratę. Wynika to z tego, że miałem okres kiedy słuchałem metalu, dużo grunge’u – Nirvany. Lecz ostatnio co raz częściej zacząłem słuchać jazzu, czyli garnitury kolorowe. Właśnie coś tego typu. Ogólnie nie lubię ubierać się modnie. To jasne, że jestem bardziej zauważalny, jak się inaczej ubieram niż wszyscy.
Marcin: Kto jest Twoim idolem i autorytetem muzycznym?
Krzysiek: Pierwotnie był nim właśnie Grzegorz Turnau. Później o nim zapomniałem, ale jakieś dwa lata temu sobie przypomniałem czemu zacząłem grać. Było to bardzo śmieszne doświadczenie, ponieważ przeglądałem serwis internetowy YouTube i natrafiłem na ten teledysk. Wtedy takie „światełko” mi się zapaliło i przypomniałem sobie dzieciństwo i że właśnie dla tego utworu zacząłem chodzić do szkoły muzycznej. Było to mistyczne doznanie. Obecnie moim wzorem do naśladowania jest mój profesor od fortepianu – Jarosław Domagała. Poza nim autorytetem jest Grzegorz Turnau – poezja śpiewana, Leszek Możdżer – kompozytor jazzowy.
Marcin: Czy mógłbyś powiedzieć coś o swoim graniu? Gdzie można Cię usłyszeć?
Krzysiek: Zawsze można mnie usłyszeć w szkole muzycznej, bo często tam przesiaduję. Traktuję ją jak mój drugi dom. Jestem chórzystą Chór’’Speranza” Regionalnego Towarzystwa Muzycznego w Kutnie. I oczywiście śpiewam w zespole KontRast od początku jego istnienia tzn. od prawie roku.
Marcin: W jakich okolicznościach powstał zespół?
Krzysiek: Zespół powstał bardzo nietypowo – zresztą jak każdy zespół ma jakiś niesamowity przypadek. W Parku Traugutta miały być „Harce na gitarce” i obecny gitarzysta Mikołaj „Kuks” Chojnacki stwierdził, że fajnie gdyby zagrał jakiś zespół.. Więc zrobiliśmy dwa kawałki. Ogólnie do założenia zespołu zabieraliśmy się około trzech lat. Początkowo brakowało nam basisty, więc do występu poprosiliśmy Maksa Ambroziaka. Z czasem z braku zdecydowania się na dany styl grania postanowiliśmy tworzyć własne kawałki. Właśnie w tamtym czasie udało mi się napisać sztandarową piosenkę KontRastu „Pragnienie”.
Marcin: Tworzysz własne kompozycje i teksty?
Krzysiek: Do tekstów nie mam talentu, ale w muzyce staram się tworzyć swoje kawałki. Mam dużo pojedynczych motywów, które nagrywam, a później „leżą” sobie w komputerze. Niektóre utwory można usłyszeć na www.myspace.com/krzychubzdziel. Są to utwory w stylu Leszka Możdżera. Generalnie bardziej udzielam się w poezji śpiewanej.
Marcin: Dlaczego poezja śpiewana?
Krzysiek: Dużo słuchałem takiej muzyki i podobało mi się, że można wiersze łączyć z muzyką, bo to się bardzo pięknie kreuje. Muzyka i poezja są bardzo bliskie i połączenie ich daje, moim zdaniem, mieszankę wybuchową.

Marcin: Rozumiem, że stąd uczestnictwo w konkursach poezji śpiewanej?

Krzysiek: Uczestniczyłem w małych konkursach typu „Moja ojczyzna” organizowanym przez MDK, gdzie 2 lata temu zająłem I miejsce, w zeszłym roku II. Oprócz tego III miejsce na „Wojewódzkim Konkursie Pieśni Patriotycznej”. Grałem tam utwory Jacka Kaczmarskiego. Jest to kolejna bardzo ważna dla mnie postać. Próbowałem również swoich sił na OKR, ale poległem. Staram się, by moja muzyka
nie była dla „zwykłych zjadaczy chleba”, tylko taka bardziej awangardowa. Ostatnio skomponowałem swoją pierwszą piosenkę poetycką do wiersza „Litość” Stanisława Grochowiaka.
Marcin: Grasz w kościele jako organista. Czy to rodzaj pracy?
Krzysiek: Jasne. Gram w kaplicy pod wezwaniem Matki Boskiej Częstochowskiej na ul. Łęczyckiej w Kutnie. Początkowo grałem w Kaplicy dwa razy w tygodniu, teraz z racji większej ilości obowiązków, jedynie co niedziela. Gram tam głównie z sentymentu. To nie praca, nie dostaję za to pieniędzy i nawet nie chcę. Jako organista chodzę tam od 10 roku życia. Dziwnie to zabrzmi, ale wiele zawdzięczam Kościołowi, chociażby to, że umiem grać rozrywkę. Moja przygoda z byciem organistą zaczęła się od Kolędy. Ksiądz jak zauważył, że gram, wziął mnie do tej kaplicy, bo tam nigdy nie było organisty. Ksiądz nazywa się Wacław Bobel i jest muzykiem – amatorem. Gra na organach i dzięki niemu teraz z łatwością gram z głowy, a nie z nut. Właśnie, jak byłem mały to poza szkołą muzyczną Ksiądz udzielał mi lekcji. Jestem mu bardzo wdzięczny za to. Obecnie ksiądz Bobel przebywa w parafii w Rogiedlach. Bardzo dużo zawdzięczam temu księdzu, ciągle ze sobą korespondujemy. We wrześniu miałem nawet bardzo wzruszającą sytuację. Ksiądz Wacław Bobel wyjechał jak byłem w szóstej klasie podstawówki. I teraz przyjechał odwiedzić Kutno i swoją dawną parafię. To było coś pięknego. Człowiek, z którym wiele rozmawiałem i który w pewnej mierze ukierunkowywał mój światopogląd nagle po dosyć długiej nieobecności pojawił się. Jest to starszy człowiek, bo odprawiał właśnie Mszę z okazji 50-lecia kapłaństwa, a to raczej dużo. Pod koniec Mszy, gdy były już ogłoszenia parafialne, to podziękował mi za te wszystkie lata nauki i grania. To było coś niesamowitego. Wszyscy ludzie zwrócili się w moją stronę i zaczęli klaskać. Opowiedział również taką krótką anegdotkę: Był sobie kiedyś pewien pianista i miał wspaniały koncert. Wszyscy klaskali, publiczność chciała bis. Pianista jednak był smutny. Ktoś się go pyta „Czemu jesteś smutny, przecież zagrałeś wspaniały koncert?”. A on odpowiada: „Jestem smutny, bo mój mistrz jest smutny.”. I ksiądz Wacław po tym powiedział: Wiem Krzysiu, że masz wielu mistrzów dużo lepszych ode mnie, ale nigdy cię nie zapomnę. To była dla mnie bardzo wzruszająca chwila.
Marcin: Jakie emocje towarzyszą Ci podczas grania?
Krzysiek: Emocje? Podczas koncertu zespołu „Umarł w butach”, gdzie grałem na klawiszach długą solówkę do „Niewinnych” mówiłem, że miałem muzyczny orgazm. Po prostu z grania muzyki rozrywkowej można mieć dużą satysfakcję, bo ma się ogromne pole do improwizacji. Ma się akordy i można z nimi robić co się chce. Za to w muzyce klasycznej mam zupełnie inne odczucia emocjonalne. Co innego, gdy gram Bacha – utwór barokowy, co innego jak gram utwór klasyczny, np. Beethovena, a jeszcze coś innego jak gram Chopina. We mnie muzyka Chopina prowokuje intymne odczucia, często odczuwam nostalgię. Beethoven kiedyś powiedział takie mądre zdanie – „Kiedy gramy utwór jakiegoś kompozytora przenosimy się w stan emocjonalny tego kompozytora, kiedy go pisał.” – i jest w tym dużo prawdy.
Marcin: Osiągnąłeś już w swoim życiu jakiś sukces? Co rozumiesz przez to słowo? Mógłbyś podać własną definicję „sukcesu”?
Krzysiek: Na pewno sukces to nie jest podium, czy I, II, III na dyplomie. Sukces jest wtedy, gdy włożyło się wszystkie siły w swoją pracę i coś zrobiło się jak najlepiej.
Marcin: Jakie masz zainteresowania poza muzyką? Czym się jeszcze zajmujesz?
Krzysiek: Chodzę do II LO im. Jana Kasprowicza w Kutnie oraz do Państwowej Szkoły Muzycznej II stopnia im. Karola Kurpińskiego w Kutnie. Interesuję się historią i filozofią. Dużo oglądam filmów i czytam książek związanych z tymi dziedzinami.
Marcin: Czy masz już konkretnie sprecyzowane plany na przyszłość?
Krzysiek: Co do przyszłości to mam rozterkę życiową. Tzn. staram się o tym nie myśleć, ponieważ kocham muzykę i chciałbym ją uprawiać w dorosłym życiu. Na pewno stanę przed trudnym wyborem. Jakbym poszedł na politechnikę to byłbym potem nieszczęśliwy w życiu. Musiałbym siedzieć w garniturze, pod krawatem, a to kompletnie nie jest mój żywioł. Myślę czasami, czy jakbym był urzędnikiem, czy takim zwykłym, szarym zjadaczem chleba byłbym szczęśliwy? Z drugiej strony jakbym był muzykiem byłoby ciężko zarobić na utrzymanie. Generalnie ,gdybym ukończył akademię muzyczną, byłbym skazany na nauczanie w szkole muzycznej, co nie do końca mnie satysfakcjonuje.
Marcin: Życzę sukcesów na scenie i w życiu prywatnym. Dziękuję za rozmowę.

Autor wywiadu: Marcin Majtczak Zespół Szkół Nr 3 im. Władysława Grabskiego w Kutnie, kl. III TH


Analiza wiersza Katarzyny Zając

Wiersz Katarzyny Zając pt.: „niedokończony obraz” pochodzi z tomu „pęknięcia”. Ma on charakter poetyckiego powrotu do przeszłości, wspomnień, a nawet samych marzeń poetki. Tytuł jest symboliczny, przez co możemy całość interpretować w dowolny sposób. W pierwszym wersie autorka, która jest zarazem podmiotem lirycznym, cytuje fragment znanej piosenki Dżemu „Do kołyski”. Jest to puenta, która jakby odgórnie narzuca czytelnikowi zastanowienie się nad sensem wiersza. Poetka próbuje przedstawić zdarzenie jako oniryczne. Sam podmiot liryczny jest niezdecydowany, kiedy zastanawia się nad tym, w jakiej rzeczy istości przebywał – realnej czy sennej. Akcja zdarzenia sennego rozpoczyna się śnieżną zimą. Przytrafiają się wtedy paradoksalne rzeczy, takie jak „tłuste ptaki”, które zimą trudno dostrzec. Sama postać człowieka jest marna, chuda i niesprawna. Wymaga pomocy, opieki pielęgniarek. A więc nie tyle występuje tu paradoks, lecz kontrast. Podmiot liryczny jest obserwatorem całego zdarzenia. Najprawdopodobniej dzieje się to wszystko w szpitalu, kiedy to z uwagą obserwuje to co robią pielęgniarki. Śpiew ptaków sprawia, że autorka odczuwa pewnego rodzaju spokój, ukojenie, które mają pozwolić jej na zapomnienie o złych rzeczach, sprawach, lękach. Czwarta zwrotka mówi o wiośnie oraz przedstawia marzenia podmiotu. Zwraca się do drugiej osoby, która jest jej bliska. Podkreślają to słowa „stoimy przed naszym domem”. Otoczenie wokół jest idealne. Na koniec autorka naiwnie patrzy na świat, życie. Jest on wytworem Boga, który na płótnie stwarza obraz ludzkiego życia. Tak jak w samym tytule jest to niedokończony obraz, ponieważ może on być w pełni gotów, kiedy człowiek skończy swój żywot. Warto podkreślić to, że ludzkie życie wydaje się snem. Nasza rzeczywistość przypomina czasem ciąg absurdalnych wydarzeń, których sensu nie rozumiemy. Życie, wydarzenia oraz uczucia człowieka symbolizuje tutaj płótno oraz nić. Cały tekst składa się z dwóch zwrotek dwustrofowych, otwierających i zamykających oraz z trzech zwrotek trzystrofowych. Poetka cały tekst oparła nie tylko na symbolice lecz także na anakolutach, gdyż tytuły pisane są z małych liter. Pojawiają się w tekście neologizmy np. „na zaczynienie”. Paradoks podkreśla różnorodność oraz niesprawiedliwość życia. Także użyte zostały wyrazy rzadko stosowane w poezji, takie jak: skapuje, sjena, blejtram, truchła. Podmiot liryczny żyje w swoim świecie, świecie snu. Jest on zdezorientowany, w jakimś stopniu zagubiony i naiwny. Wierzy w to, że to Bóg kreuje naszym życiem. Autorka poprzez symbolikę stara się ukazać jak niewielki wpływ mamy na nasze życie. Przedstawia je jako błahe i banalne. Patryk Zawadzki ZS nr 3 im. Władysława Grabskiego w Kutnie kl. I TL 

Wiersz Katarzyny Zając pt.: „niedokończony obraz” pochodzi z tomu „pęknięcia”. Ma on charakter poetyckiego powrotu do przeszłości, wspomnień, a nawet samych marzeń poetki. Tytuł jest symboliczny, przez co możemy całość interpretować w dowolny sposób.

W pierwszym wersie autorka, która jest zarazem podmiotem lirycznym, cytuje fragment znanej piosenki Dżemu „Do kołyski”. Jest to puenta, która jakby odgórnie narzuca czytelnikowi zastanowienie się nad sensem wiersza. Poetka próbuje przedstawić zdarzenie jako oniryczne. Sam podmiot liryczny jest niezdecydowany, kiedy zastanawia się nad tym, w jakiej rzeczy istości przebywał – realnej czy sennej.

Akcja zdarzenia sennego rozpoczyna się śnieżną zimą. Przytrafiają się wtedy paradoksalne rzeczy, takie jak „tłuste ptaki”, które zimą trudno dostrzec. Sama postać człowieka jest marna, chuda i niesprawna. Wymaga pomocy, opieki pielęgniarek. A więc nie tyle występuje tu paradoks, lecz kontrast. Podmiot liryczny jest obserwatorem całego zdarzenia. Najprawdopodobniej dzieje się to wszystko w szpitalu, kiedy to z uwagą obserwuje to co robią pielęgniarki. Śpiew ptaków sprawia, że autorka odczuwa pewnego rodzaju spokój, ukojenie, które mają pozwolić jej na zapomnienie o złych rzeczach, sprawach, lękach.

Czwarta zwrotka mówi o wiośnie oraz przedstawia marzenia podmiotu. Zwraca się do drugiej osoby, która jest jej bliska. Podkreślają to słowa „stoimy przed naszym domem”. Otoczenie wokół jest idealne. Na koniec autorka naiwnie patrzy na świat, życie. Jest on wytworem Boga, który na płótnie stwarza obraz ludzkiego życia. Tak jak w samym tytule jest to niedokończony obraz, ponieważ może on być w pełni gotów, kiedy człowiek skończy swój żywot. Warto podkreślić to, że ludzkie życie wydaje się snem. Nasza rzeczywistość przypomina czasem ciąg absurdalnych wydarzeń, których sensu nie rozumiemy.

Życie, wydarzenia oraz uczucia człowieka symbolizuje tutaj płótno oraz nić. Cały tekst składa się z dwóch zwrotek dwustrofowych, otwierających i zamykających oraz z trzech zwrotek trzystrofowych. Poetka cały tekst oparła nie tylko na symbolice lecz także na anakolutach, gdyż tytuły pisane są z małych liter. Pojawiają się w tekście neologizmy np. „na zaczynienie”. Paradoks podkreśla różnorodność oraz niesprawiedliwość życia. Także użyte zostały wyrazy rzadko stosowane w poezji, takie jak: skapuje, sjena, blejtram, truchła.

Podmiot liryczny żyje w swoim świecie, świecie snu. Jest on zdezorientowany, w jakimś stopniu zagubiony i naiwny. Wierzy w to, że to Bóg kreuje naszym życiem. Autorka poprzez symbolikę stara się ukazać jak niewielki wpływ mamy na nasze życie. Przedstawia je jako błahe i banalne.

Patryk Zawadzki - ZS nr 3 im. Władysława Grabskiego w Kutnie kl. I TL


Zatrzymać czas

Tak jak różne są domy, tak różne są ruiny. Przemykam pustymi ulicami getta. Po drewnianej budowli zostało pogorzelisko, piec ze sterczącym pośród zgliszczy kominem. Mijam szary, gruby mur gdzieniegdzie osmalony płomieniami ognia. Nie wiem dokładnie, która jest godzina. Zza ciężkich chmur powoli wyłania się księżyc, ale nie jest jeszcze ciemno. Zimny dreszcz przeszywa mi ciało. Na  ulicy, ze względu na panujący chłód było trochę mniej tłoczno niż zwykle. W pewnym momencie zobaczyłam na swojej drodze mężczyznę, który wyglądał bardzo mizernie. Jego twarz była smutna i cierpiąca. Miał zapadnięte policzki i oczy pełne bólu. Wychudzone, żylaste ręce z trudem opierały się na lasce. Twarz wydawała mi się znajoma. Długo nie mogłam sobie przypomnieć, skąd  znam tego człowieka?… Tak… to był mężczyzna z kamienicy naprzeciwko. Przed wojną widywałam go często, jak chodził do sklepiku na rogu po parę plastrów wędliny i świeży chleb. Zawsze wyglądał sympatycznie, ale nigdy wcześniej się do mnie nie odzywał.  Dzisiaj prosił mnie niemymi ustami i przenikliwym spojrzeniem  o kawałek chleba. Jego twarz była nieruchoma i zmieniona przez głód. Trochę przypominał mi jednak tego pogodnego mężczyznę sprzed lat. Minęłam go szybko zawstydzona, z poczuciem winy, że nie dzielę się, bo mam tylko jedną kromkę czarnego chleba. Musi wystarczyć na cały dzień dla mnie i moich dwóch starszych sióstr. Szybko idę dalej, chcę jak najszybciej znaleźć się w domu. Jest coraz zimniej. Z daleka słychać pojedyncze wystrzały.  Mimo upływu czasu, wciąż nie mogę się do nich przyzwyczaić. Będąc niedaleko swojej kamienicy, dostrzegam córkę sąsiadów. Ją też pamiętam.  Była bardzo wesołym i pogodnym dzieckiem. Teraz ta wychudzona dziewczynka nie ma nawet siły, by się do mnie uśmiechnąć, tylko grzebie znalezionym patykiem w piachu, najwyraźniej czegoś szukając. Pamiętam, że mieszkała kiedyś z rodzicami w tej samej kamienicy, co my. Jej rodzice zginęli, a ona została sama i znalazła tymczasowe  schronienie  u dalszych krewnych. Dosyć często ją widuję. Lubi wracać do tego miejsca, gdzie się wychowywała. Jej smutna twarzyczka odzwierciedla smutek i strach. Mijamy się bez słowa, ponieważ obok nas przechodzi niemiecki patrol. Żołnierze tylko spojrzeli na nas z pogardą i… poszli dalej. Odgłos kroków, stukot ich ciężkich butów i dźwięk przeładowywanej broni był na tyle przerażający, że na całej ulicy natychmiast nastała grobowa cisza. Dochodzę do domu. Wewnątrz niego bomba wydrążyła duży lej, nie naruszając jednak boków.  Z uczuciem ulgi wchodzę do pomieszczenia, które kiedyś było mieszkaniem naszej rodziny.  Pozbywam się starych butów i sztywnego, zimnego płaszcza. Jest tu znacznie cieplej niż na zewnątrz. Bez słowa kładę kromkę chleba na stole. Wraz z moimi siostrami zaczynamy w ciszy kolację. Staramy się celebrować posiłki, a czarny kawałek chleba wygląda  niezwykle na białym  porcelanowym talerzyku, który cudem ocalał po bombardowaniu. Jakie to dziwne, pomyślałam. Taki delikatny, kruchy talerzyk przetrwał, a zginęło tylu ludzi…Po kolacji układam się na miękkiej brązowej sofie – jedynym meblu, który nam został sprzed wojny. Wszystko, co nadawało się do spalenia wrzuciłyśmy do pieca podczas ostatniej mroźnej zimy. Została tylko sofa – solidny mebel, który daje nam poczucie bezpieczeństwa. Ustawiłyśmy ją naprzeciwko drzwi wejściowych, aby podczas snu szybciej usłyszeć odgłos podkutych, niemieckich oficerek. Teraz w miejscu drzwi znajduje się ogromna, czarna dziura. Podczas nalotów na Warszawę Niemcy ją zbombardowali, a później rzucali granaty do mieszkań. Miałyśmy to szczęście, że zniszczyli nam tylko drzwi, a mieszkanie ocalało. Jest szaro, ale, co zadziwiające, przytulnie.
Pył z palących się domów getta osiadł na ścianach, które kiedyś miały jasny, lekko fioletowy odcień dojrzewających śliwek. Upiorna kamienica z naprzeciwka pali się już drugi dzień. „Ociosana” po bokach bombami, zachowała kilka pięter o urywających się podłogach i otwartych na świat mieszkaniach. Płomienie trawią wiszące na ścianach obrazy i zdjęcia, pamiątki intymnego życia rodzin, które już więcej tu nie wrócą.

To dziwne, ale teraz ciepłe, żółte  płomienie sprawiają, że w naszym pokoju zrobiło się jaśniej. Kładący się na ścianie kształt zrujnowanej kamienicy przypomina wielki piec. Zrobiło się ciepło i przyjemnie, ale gdzieś w środku odczuwałam niepokój. Wzięłam do ręki tomik wierszy i po przeczytaniu kilku wierszy zamyśliłam się… Jaki  ten świat potrafi być piękny!  Znalazłam się w jakimś przedziwnym ogrodzie…zobaczyłam jasną, uśmiechniętą twarz dziecka, jego pulchne nóżki zatapiały się w soczystej zieleni… Przez sen słyszałam moje ukochane siostry, które postanowiły zagrać nasze  ulubione melodie. Stały naprzeciw mnie. Jakże pięknie wyglądały! Młodsza Janka była  jak anioł, w niebieskiej opasce okalającej jej jasne włosy. Niebieska suknia dodawała jej zwiewności. Wydawała się być istotą niematerialną.  Władzia - jak zwykle poważna zgrała na flecie dźwięczna melodię. Wokół mnie było zielono, a drzewa uginały się od soczystych jabłek, które Janka z wdziękiem kładła do kosza. Słońce zachodziło, ale czułam się bezpiecznie. Kocham muzykę.  Pozwala mi choć na chwilę zapomnieć o trudach dnia codziennego, ciężkiej pracy, głodzie, zimnie. Ona przywraca mnie i moje siostry światu, sprawia, że możemy jeszcze mieć nadzieję, że dobro i piękno zwyciężą, choć teraz tylko szaleńcy mogą tak myśleć.  Przez chwilę poczułam, jakby wszystko to, co bezpowrotnie utracone, wróciło. Rodzice rozmawiają w salonie – tata nie podnosi oczu znad gazet, a mama krząta się w kuchni. My, w pokoju obok,  zajmujemy się beztrosko swoimi sprawami. Ocknęłam się…czy śpię?  Słodki, harmonijny dźwięk fletu przepełnia moje ciało. Widzę siebie, jak wieczorami czytam książki, oświetlając ich  białe kartki żółtym światłem lampy. Nagle poczułam strach! Co będzie, gdy jej światło zobaczą Niemcy!?  Na pewno przeszukają  kamienicę i odnajdą nas! Zimny dreszcz przebiegł po moich plecach. Kiedy otworzyłam oczy zobaczyłam, że pokój tonie w mroku i uspokoiłam się trochę. Dziewczęta kończyły sprzątanie stołu, pieczołowicie zbierały okruszki, układając je na talerzyku. Władzia grzała wodę w czajniku, abyśmy mogły się umyć.  Zawołałam siostry do siebie i przytuliłam je mocno do siebie.  Dobrze, że je mam! W tej jednej chwili poczułam się naprawdę szczęśliwa. Pragnęłam choć na chwilę zatrzymać czas!

Edyta Jędrzejczak


Szklany bożek

Jestem produktem cywilizacji, czy mi się to podoba, czy nie! Ta – okazuje się -  niewesoła myśl, przyszła mi do głowy, gdy siadałem do komputera. Czyżbym był przeciwnikiem nowoczesności? To dzięki przełomowi komunikacyjnemu mogę korzystać z dobrodziejstw sieci, mam dostęp do wszystkich informacji - jak pokazuje portal Wikileaks  nawet tajnych.
Szklany bożek trochę mnie jednak przeraża – oferuje zbyt dużo i łatwo.
Modlę się do niego, jak większość, godzinami i zapominam o potrzebach ciała. Przydałoby się posilić nadwątlone wielogodzinnym siedzeniem w jednej pozycji ciało, a w lodówce dwa selery, kawałek żółtego sera i parówka. Wpisuję wiec na odpowiedniej stronie posiadane składniki i wyskakuje 300 przepisów na pyszne serowo-selerowe parówki. Żyć nie umierać. Do pełni szczęścia potrzeba mi tylko..., no właśnie, po obiedzie przejrzałbym dzisiejszą prasę. Podejrzewam, że ukażą się ciekawe komentarze, bo w sejmie przed wyborami dzieje się naprawdę dużo. Z drugiej jednak strony po co wytykać nos za drzwi? Zimno i stracę przynajmniej 20 minut! Kto wie, może i pół godziny, gdy w kiosku trafi się wybredny klient.
Swoje zaangażowanie internetowe jestem sobie w stanie łatwo wytłumaczyć..  Nie wiem, czy  to magia bożka, czy wrodzone lenistwo... i stawiam na to drugie, uspokajając jednocześnie sumienie.  Jak jednak traktować hodowanie  roślinek i zwierzątek na wirtualnej farmie, wyrzekanie się kontaktów z żywym człowiekiem na rzecz obrazków na szkle monitora? Klikasz i masz! Wszystko jest bardzo proste, nawet znalezienie partnera! „Postanowiłyśmy z koleżanką napisać coś o sobie. Mamy szalone pomysły. Jak też jesteś szalony to przyjedź swoją brykom po nas”  (pisownia oryginalna) Zgrzebność umysłowa idzie w parze z ubóstwem słownictwa. Chyba nie mam ochoty na spotkanie z „szalonymi” i popadam w stan bliski współczucia. Czepiam się „szalonych”, ale ostatnio nie tylko ortografia w Internecie przyprawia mnie o bÓl głowy. Postanowiłem poprawić sobie humor i patrzę, co dzieje się w rodzimym showbizie. „Górniak rozwiodła się ze swoim mężem, ale dopiero teraz postanowili podzielić majątek”. Ta z pozoru niewinna informacja rozpala wyobraźnię internautów do białości! Niejaka  „Nena” plując jadem jak grzechotnik, podsumowuje małżeństwo artystki w kilku dosadnych słowach, których przez wzgląd na czytelnika nie przytoczę. Wtóruje jej „Kloss” – widać nie zdążył wystrzelać wcześniej zapasu amunicji. Kilka pochlebnych komentarzy ginie w morzu nienawiści i agresji. Zastanawia mnie, skąd w chrześcijańskim kraju tyle zawziętości, zazdrości, niechęci. Podobno nasza cywilizacja oparta jest na miłości i empatii? Miliony, w tym ja niestety, siadają codziennie przed komputerem i składają mu ofiary z wielu godzin swojego życia. Co otrzymujemy w zamian od szklanego bożka? Ten, kto wie czego szukać, ten zapewne znajdzie rzeczy wartościowe. Ale co z tymi, którzy go bezkrytycznie wielbią i otaczają różnymi formami kultu?  Wielu odpowie – „Takie czasy...” Pewnie dziś władca Olimpu miałby na imię Internet, a bogini mądrości – Wikipedia.  Jednak moim zdaniem dwóm bogom służyć nie można.

Andrzej Stoliński Zespół Szkół Nr 3 w Kutnie, kl. IV a TE
Opieka Katarzyna Kopańska-Zimna
II miejsce w Konkursie Dziennikarskim i Zespół Szkół Nr 3 w Kutnie, kl. IV a TE


Jednodniowe Divy

Witam się z rodzicami jednej z solenizantek. Widać pośpiech. Za kierownicą Romek, który jeszcze nie zdążył wziąć prysznica, maszynkę do golenia chyba też gdzieś zgubił.
W lusterku odbija się jego gniewne spojrzenie. To było dość dziwne! No tak, ale nie tylko on siedział w tym samochodzie. Przede mną siedziała Lucyna. W przeciwieństwie do swojego męża była uśmiechnięta, pełna optymizmu. Ja na jej miejscu zamknęłabym córkę w domu pod kluczem i ... nie wypuszczała! Sama jestem młoda, ale wolałabym nie oglądać orgii nastolatek.  Po otwarciu drzwi sali poczułam eksplozję ciepła, które przez chwilę otulało moją twarz. W taki sposób zaczęła się moja piątkowa przygoda. Przygoda, z cyklu: mam osiemnastkę – mogę wszystko. Po godzinie przyjechały na miejsce dwie solenizantki. Były ubrane jak cukierki, przesłodzone i rzucające się w oczy. Na jednej z gloów widziałam  tylko  różowy klosz i  buty na szpilkach do nieba. Druga przypominała mi rudą wiewiórkę przebraną za kanarka. Były wisienkami z robaczkiem na osiemnastkowym torcie. Nic dodać nic ująć. Gdy wskazano mi miejsce przy stole, zaczęła się tak zwana integracja młodzieżowa. Pan Roman biega z kamerą krzycząc „ja mam teraz na wszystko dowód”. I wtedy wszystkie robią kocie oczka, a ktoś wystawia im zza głów dwa palce. Odgrywają role niewiniątek, co to nie wiedzą do czego służy zapalniczka i kieliszek. Już w pierwszym tańcu większość osób tańczy  w odurzeniu, a towarzyszy im brak oporów. Parkiet został zdominowany przez oszalałe małpki, które podskakują, jak im się zagra. Łapiąc w locie torbę, opuszczam bez pożegnania salę pełną nastolatków chcących być dorosłymi. Młodzi i gniewni, którzy bawią się za nieswoje pieniądze. Dziwią mnie rodzice, którzy bez wahania wydają na taką imprezę parę tysięcy złotych. Starają się pokazać coś, czego naprawdę się nie ma – luz, światowe nawyki, bogactwo. Odnoszę wrażenie, że to jest  „nowy instynkt”- markowe ciuchy i życie na pokaz, nie dla siebie. Ledwo trzymający się na nogach chłopak jest ideałem mężczyzny, a kobieta pokazująca pośladki szczytem seksapilu. Uciekam...Chciałabym się ogrzać w „świetle lamp filujących”. Po przeczytaniu tekstu Różewicza zatęskniłam za światem, którego nigdy nie znałam. Tam jest wszystko, czego mi brakuje – rodzina, dom, miłość, życie z człowiekiem, a nie obok człowieka. Czy to możliwe, że jeden wiersz może zmienić spojrzenie na świat zwykłej nastolatki? Okazuje się, że może, bo jednodniowe divy już mnie nie interesują w przeciwieństwie do moich koleżanek.

Marta Stępka - kl. II Technikum Ekonomicznego
III miejsce w konkursie dziennikarskim zorganizowanym przez e-Kutno i Stowarzyszenie Środek
opieka: Katarzyna Kopańska- Zimna


Walka o widza

Zastanawiam się, czy jest w tym kraju jeszcze miejsce dla człowieka, który nie umie tańczyć lub śpiewać?  Ja na przykład nie umiem! I czuję, że powinnam mieć kompleks niższości, przynajmniej w weekendowe wieczory.  Oferta programów jest celnie niczym strzała skierowana  do naszych nadzwyczajnie rozrywkowych obywateli. TVP, Polsat, TVN  czyli największe stacje zaskakują widzów swoją różnorodnością programową: „Bitwa na głosy”, „Must be the music”, „X Factor”, jak ktoś nie lubi tańczyć, to może sobie pośpiewać, oglądając „You can dance” lub do niedawna „Taniec z gwiazdami”. Swoją drogą, czy wszyscy zobowiązani są znać język angielski? Nie można wymyślić chociaż polskich odpowiedników do angielskich tytułów – bo rozumiem, że programy licencyjne. Zgodnie z powiedzeniem „dla każdego coś dobrego” telewizja rozpoczyna „walkę” o  widza. 
Rozumiem, że tęgie głowy układające ofertę programową rozumują w taki oto sposób, że porządni obywatele chcą zrelaksować się po tygodniu ciężkiej pracy czy nauki. Z kawą w ręku oraz miską chipsów na kolanach zasiadają przed telewizorami, by oddać się  rozrywce. I tu czeka nas trudny wybór między: jednym programem o śpiewie, drugim programem o śpiewie, względnie trzecim programem o tańcu.  Różnorodność naprawdę ogromna! Szanowni spece od ramówki, a co z tymi, którzy nie lubią tańczyć i śpiewać? Tak się złożyło, że Stwórca nie uznał za stosowne obdarzyć nas słowiczym głosem i nie ruszamy się z gracją baletnicy. Może to się wydać dziwne, ale nas to nie interesuje, a też mamy prawo do wypoczynku przed telewizorem i chcemy obejrzeć coś ciekawego.
No i mamy do wyboru:  interesujący program „Errata do biografii” przed południem, kiedy jestem w szkole, „Notacje” o 3.25 – godzina chyba dla wampirów, a ja strzygą nie jestem, „Tajemnica Enigmy” – 3.10.
Walka o widza jest zatem zacięta. Telewizja stawia przecież  na różnorodność. Dziękujemy za tę możliwość „wyboru”. Zawsze można poczytać książkę albo nauczyć się śpiewać i tańczyć.

Ewelina Bartczak - kl. IV a Technikum Ekonomicznego w Kutnie
Opiekun: Katarzyna Kopańska-Zimna
Wyróżnienie w konkursie dziennikarskim


GUZIK

Czy zastanawialiście się kiedykolwiek nad losem zwykłego guzika leżącego na chodniku ?

Przyznam, że ja też nie, aż do czasu kiedy siedząc samotnie na ławce w parku spostrzegłem takowy guzik deptany przez przechodniów. Leżał wciśnięty między dwie płyty chodnika.

Niektórzy wierzą, że przedmioty też mają duszę. Co w takim razie może czuć zdeptany guzik? Strach, lęk, przerażenie, których nikt nie dostrzega,  może woła o pomoc, ale nikt tego nie słyszy.

Nasz guzik powstał w małej fabryczce, właściwie manufakturze, gdzie miał swoją guzikową rodzinę. Pewnego dnia po prostu  wyskoczył z maszyny -wytłaczającej równe, okrągłe koła o średnicy 2cm z czterema dziurkami w środku -do plastikowego pojemnika, w którym znajdowała się gromada wesoło grzechoczących jego sióstr i braci. Po chwili na głowę zaczęli mu wysypywać się kolejni  jego krewni. Masa, z której  zostali wytłoczeni nie zabarwiła się na czarno lecz- na skutek domieszki jaśniejszej farby – dała guzikowi i jego licznej rodzinie oryginalny grafitowy kolor. Byli jedyni w swoim rodzaju.

Wszyscy zostali przesypani do dużego plastikowego pudła i cichutko grzechotali,  gdy  mali pracownicy fabryczki  położonej na przedmieściach Pekinu przestawiali  pojemniki z miejsca na miejsce. Dobrze im było razem choć trochę ciasno.

Nasz guzik zbliżył  się do przezroczystej ścianki pojemnika i dwoma parami oczu obserwował to, co działo się wokół. Widział niskie, piwniczne pomieszczenie,  w którym jeszcze przed chwilą kilku małych chłopców przesuwało pojemniki z guzikami o różnych rozmiarach, kolorach nawet kształtach. Teraz pozostała tu tylko mała dziewczynka, która zbierała do pudełek wyskakujące z maszyny kolejne partie guzików. Doglądała też tych, które odlane do form stygły pod ścianą.

Pozostali zawołani przez właściciela manufaktury przeszli do pomieszczenia obok, gdzie stały piętrowe łóżka. To na nich spały dzieci, a teraz siedząc zajadały się ryżem. Jak skończą wrócą do pracy, a dziewczynka zajmie ich miejsce.

Guzik widzi, że mała Chinka z trudem odwraca wzrok od otwartych drzwi prowadzących do pomieszczenia spełniającego  jednocześnie  funkcję sypialni i jadalni, i przełyka ślinę. Głodna myślała o swojej mamie, której nie widziała od dawna. Mama z trójką młodszych dzieci  została daleko stąd – na wsi. Po śmierci taty, który utonął w czasie powodzi mamie było ciężko utrzymać czwórkę maluchów. I wtedy dziadek zdecydował, że trzeba ją – najstarszą z rodzeństwa-  oddać do sierocińca. Ale mama dowiedziała się  , że niektóre dzieci wyjeżdżają do miasta – tam pracują w małych fabryczkach, dostają za to jedzenie i ubranie.              Najważniejsze było to, że mogą chodzić do szkoły. Na wsi nie byłoby to możliwe, ale w mieście wszystkie dzieci uczyły się w szkole. Tak mówiła mama. Tymczasem od przyjazdu do miasta minęły trzy lata, a dziewczynka w szkole jeszcze nie była…

Dzieci zjadły posiłek, popiły herbatą i wróciły do swoich zajęć, a mała pracownica pobiegła do pomieszczenia, gdzie czekał na nią zimny ryż w miseczce.

Właściciel fabryczki miał dziś zrealizować zamówienie i wysłać dużą partię guzików do kontrahenta z bardzo dużego kraju. Chłopcy zapakowali kilkanaście pudeł  pojemnikami z grzechoczącymi guzikami. Kontenery zawieziono ciężarówką do portu i załadowano na statek. Rejs trwał kilka tygodni. Czasem nieźle kołysało aż przerażone guziki stukały głucho i rozpaczliwie. Po długiej i męczącej podróży guzik przez szczelinę w kontenerze i luk spostrzegł potężną statuę przedstawiającą wysoką postać dzierżącą w dłoni pochodnię.

Statek wpłynął do portu. Wkrótce rozpoczął się rozładunek. Silne ramiona dźwigów ładowały skrzynie na ciężarówki, które rozwoziły towar do hurtowni i składów. Guzik wraz z kilkoma pudełkami, w których byli jego dobrzy znajomi trafił do ogromnego magazynu, największego, jaki widział w swoim krótkim życiu. Stał na jednej z wielu półek, a obok znajdowały się inne pudła i pudełka. Stamtąd przewieziono go do sklepu z dodatkami krawieckimi i ustawiono obok pojemników z suwakami, sprzączkami, napami, naszywkami. Guzik przez kilka dni rozglądał się po jasnym pomieszczeniu. Zauważył, że są pory dnia, gdy w sklepie poza personelem nie było nikogo. Ekspedientki porządkowały wtedy asortyment, krzątały się przy półkach, czasem żartowały i śmiały się między sobą. Klienci pojawiali się początkowo pojedynczo, z czasem przybywało ich coraz więcej, a tuż przed wieczorem znów zaczynało ich ubywać. Niektórzy przychodzili tylko po to, by zapytać o towar, obejrzeć krawieckie akcesoria, inni kupowali to, co było im potrzebne. Z  półek znikały suwaki do spódnic i kurtek, niewielkie guziki do bluzek i te solidne-do kurtek czy płaszczy zimowych, kolorowe wstążki na kokardy dla małych dziewczynek i nici, które zszyją wszystko.

Aż pewnego dnia guzik wraz z kilkoma towarzyszami został kupiony przez elegancko ubranego, szpakowatego mężczyznę. Ów mężczyzna był krawcem, spodobał mu się grafitowy odcień guzików i dlatego je wybrał. Rzeczywiście świetnie współgrały z kolorem szytego garnituru.

Krawiec był mistrzem w swoim fachu. Za swoją pracę otrzymywał wysokie wynagrodzenie. Miał kilku klientów, którym szył bardzo eleganckie ubrania z najdroższych materiałów. Teraz martwił się trochę, bo nie udało mu się zdobyć wysokiej jakości nici. Po prostu przestano takie produkować. A od swojego nauczyciela, który kiedyś był najlepszym krawcem w mieście wiedział, że wszystkie elementy ubrania muszą być wykonane solidnie z produktów dobrej jakości. Krawiec otrzymał niedawno zamówienie od pewnego dyplomaty na uszycie garnituru. Chciał, żeby jego klient dobrze się czuł w nowym ubraniu.

Dyplomata podczas przymiarki był zachwycony. Właśnie otrzymał posadę ambasadora w jednym ze średniej wielkości krajów europejskich i oczyma wyobraźni widział już siebie ubranego w nowy garnitur, witającego się z pracownikami placówki.

Musiał jednak poczekać zanim spełnił swoje marzenie. Oficjalne formalności trwały dwa miesiące. Dopiero po upływie tego czasu żona nowo powołanego ambasadora zabrawszy ze sobą spakowane do kilkunastu walizek wygodne życie pożegnała się ze znajomymi, ulubionymi restauracjami i ekskluzywnymi sklepami, w których zawsze mogła liczyć na dobre rady miłych ekspedientek i poleciała z mężem do obcego kraju. Guzik po raz pierwszy podróżował samolotem.

Ambasador rozpoczął pracę w nowym garniturze, nosił go przez dobre trzy miesiące, podczas których gościł u prezydenta na nieoficjalnym spotkaniu, uczestniczył w wielu przyjęciach i rautach. Guzik bacznie przyglądał się ludziom, zaglądał im w twarze, zwracał uwagę jak podają rękę, wsłuchiwał się w ton głosu rozmówców ambasadora. Czasem brał udział w spotkaniach, na których omawiano sprawy najwyższej wagi. I milczał wtedy dyskretnie. Zauważył , że to zasada dyplomatów. Ambasador też częściej słuchał niż mówił.

Guzik najbardziej lubił te chwile, gdy ambasador wracał zmęczony do swych prywatnych apartamentów. Rozpinał marynarkę, zdejmował ją i odwieszał na oparciu krzesła. Podwijał rękawy koszuli i siadał w fotelu. Guzik odpoczywał. Jego towarzysze również. A ambasador z żoną mówili o swoich znajomych, którzy zostali w kraju, wspominali ulubione miejsca poobiednich spacerów albo opowiadali o dawnych czasach, gdy byli młodzi a ich dzieci małe. Nie mieli wówczas zbyt dużo pieniędzy, brakowało im czasu, ale czuli się szczęśliwi.

Jednak co dobre szybko się kończy. Właściciel garnituru zażyczył sobie nowy, więc tego- razem z guzikiem- postanowiono się pozbyć. Pracownik ambasady wyniósł ubranie na śmietnik znajdujący się na sąsiedniej ulicy. Trochę się dziwił, że jeszcze niezniszczony garnitur zostaje wyrzucony.

Nocą do pojemnika zbliżył się bezdomny. Zwykle przeszukiwał śmietniki w poszukiwaniu jakichś przydatnych mu rzeczy. Tym razem znalazł marynarkę (spodnie gdzieś się zapodziały). Aż gwizdnął z radości. Przymierzył. Idealnie pasowała. Ruszył przed siebie pewnym krokiem. Żałował , że nie może się przejrzeć w oknach wystaw. Czuł się ważny – sam nie wiedział z jakiego powodu. Czy to nowa marynarka tak go dowartościowała, czy może lekko wyczuwalny zapach wody toaletowej ambasadora rozbudził jego wyobraźnię- dość, że myślał o sobie z dumą. Doszedł do parku, usiadł na ławce i zaczął marzyć. Marynarka na pewno należała do jakiegoś poważnego, odpowiedzialnego mężczyzny, myślał . Może to był lekarz albo architekt, może prawnik albo dyrektor jakiejś instytucji.  On sam czuł , że nie chce dłużej sypiać na parkowych ławkach. Może spróbuje znaleźć jakąś pracę, potem wynajmie małe mieszkanie… Będzie miał swoje miejsce i kupi sobie czyste ubranie. A może nawet uda mu się kogoś poznać, założy rodzinę… Zasnął i śniło mu się , że idzie środkiem ulicy w eleganckim garniturze. Rano obudził go chłód. Podniósł się z ławki energicznie, żeby rozruszać zastygłe mięśnie i wtedy od marynarki odskoczył guzik. Przetarta  nić pękła, a grafitowy krążek-przerażony nagłym i nieodwołalnym rozstaniem z towarzyszami- wpadł w szczelinę między płytami chodnikowymi. Nowy właściciel marynarki powlókł się w stronę miasta. Chyba wraz z guzikiem opuściły go marzenia na temat zmiany stylu życia.

Tymczasem alejką parkową szła młoda kobieta – nie widząc guzika wcisnęła go obcasem w pęknięcie między płytami. Po chwili przebiegło po nim jeszcze dziecko, przemaszerował żołnierz, wbił w niego laskę starszy mężczyzna i próbował go wydrapać  pies.

Siedziałem na ławce i patrzyłem na grafitowy krążek. Chciałem nawet go podnieść i zabrać do domu, by umieścić w mojej kolekcji dziwnych znalezionych przedmiotów albo po prostu schować w kieszeni-na szczęście.

Nagle w alejce pojawił się pracownik firmy zajmującej się oczyszczaniem miasta. Szedł niespiesznie w granatowym kombinezonie zamiatając przed sobą śmieci. Machnął kilka razy miotłą przy mojej ławce, zgarnął guzik - wraz  ze skasowanymi biletami autobusowymi, kolorowymi papierkami po batonikach, pogniecioną puszką po piwie - na szuflę i wrzucił do kosza.

Wstałem z ławki i niespiesznie poszedłem do domu.

Autor: GRACZ


PROSTA OPOWIEŚĆ

Wiosenny, ciepły poranek zawsze budzi we mnie radość życia. Słońce, którego promienie lekko nagrzewają ziemię jest zwiastunem zmian zachodzących w przyrodzie. Rześkie powietrze sprawia, że mam ochotę wędrować  bez celu za to z przyjemnością, jaką daje ruch, iść, biec gdzieś przed siebie ze szczenięcą radością istnienia. Chęci i możliwości nie zawsze chodzą ze sobą w parze, więc ograniczam się do spaceru po podwórku, co nie zmniejsza mojego poczucia szczęścia.

Chyba żadna inna pora roku nie pojawia się tak nagle jak wiosna. Po długich zimowych miesiącach przychodzi deszczowe, wietrzne przedwiośnie, które przygnębia i zasmuca, bo można odnieść wrażenie, że nigdy się nie skończy. Wydaje się, że czas zamarzł, gdy mróz rządził światem, potem  rozpłynął się w przedwiosennych roztopach, wsiąkł w błoto i zniknął – i wtedy przychodzi wiosna. W ciągu kilku dni przyroda budzi się do życia. Wystarczy, że słońce trochę mocniej przygrzeje, a wysychają kałuże, gałęzie drzew pokrywają się młodziutkimi listkami, w ogrodach rozkwitają pierwsze kwiaty, powietrze staje się świeże, czasem-zwłaszcza rano-jeszcze ostre, ale już pachnące słońcem. Świat wydaje się lepszy. Ludzie to czują i zwierzęta to czują.

W tak przyjemny dzień chce się żyć-zwłaszcza po dobrym śniadaniu. Przeciągam się i idę do ogrodu. Ziemia tu jeszcze nie obeschła, mokro pod drzewami i w zagłębieniach błyszczy się błoto. Spoglądam w niebo-takie błękitne. Słyszę nawoływania z podwórka. Domyślam się, że to domowe ptactwo dostaje jedzenie. Ale nawoływania nie milkną, ulegają natężeniu, przechodzą w zgrzytliwy dwugłos, który niszczy idylliczny nastrój poranka. Nie wsłuchuję się w słowa. Pewnie jak zwykle są nieprzyjemne, raniące. Kobieta i mężczyzna próbują się przekrzyczeć. Ona ma pretensje o to, że on wrócił wczoraj do domu późno, cuchnął alkoholem i rozpętał kłótnię. On gniewnie mówi coś o nieuzasadnionych żalach. Ton jego głosu budzi lęk w niej i we mnie. W końcu słyszę silnik włączanego traktora. Odjeżdża i mogę wrócić na podwórko. Kiedyś nieostrożnie wbiegłem wprost pod koła ciągnika. Do dziś kuleję.

Wracam i przyglądam się kobiecie. Ma na sobie ciepłą spódnicę i sweter. Rękawy podwinęła, pochyla się nad miską pełną upranej bielizny, a potem prostuje się i rozwiesza mokre ubrania na cienkiej lince przeciągniętej między dwiema krzywymi śliwami rosnącymi w kącie podwórka. Patrzę za oddalającym się traktorem. Ten, który go prowadzi nie jest dobry ani dla swojej rodziny, ani dla mnie. Wiecznie niezadowolony, opryskliwy, nie szanuje żony, nie jest wyrozumiały dla syna. Teraz gdzieś pojechał, choć na podwórzu bałagan, w kącie  leżą stare sparciałe opony, pod bramą ktoś rzucił zardzewiałe części od roweru, furtka zgrzyta i skrzypi, a dach przecieka na komórce. Zadziwiają mnie ludzie, którzy nie potrafią doceniać i dbać o wartości najprostsze, a więc najważniejsze-dom, rodzinę…

Słońce przygrzewa coraz mocniej, znów się przeciągam, a potem wymykam się przez uchyloną furtkę i biegnę przed siebie ścieżką prowadzącą z obejścia do wiejskiej drogi. Przeskakuję przez rów, skręcam w prawo i dalej poboczem udaję się na wiosenny spacer. Dociera do mnie mieszanina wiosennych zapachów: świeżej ziemi, młodej trawy, pierwszych kwiatów, gotowanych obiadów, farby malarskiej, gospodarskich zwierząt. Ludzie kręcą się po swoich podwórkach- coś naprawiają, malują, sadzą kwiaty w ogródkach, na pola wyjechały traktory. Z daleka dostrzegam skuloną, niewysoką postać siedząca na poboczu drogi, tuż przy rowie. Z niedowierzaniem patrzę na granatową kurtkę. Przecież to!...Co on tu robi? Powinien być w szkole. W kilku susach dopadam do chłopca. Patrzymy na siebie bez słów. Chłopiec uśmiecha się, ale mnie już nie jest wesoło. Zaczynam rozumieć, że nie poszedł do szkoły i znów będzie miał kłopoty. A on nadal się uśmiecha. Z kieszeni kurtki wyjmuje kanapkę, odwija ze srebrnej folii, przełamuje i podaje mi połowę.

Przyjaciele nie muszą dużo mówić, by się zrozumieć, bo wszystko o sobie wiedzą. Między nami tak jest. W milczeniu jemy kanapkę. To trwa dłuższą chwilę. Potem siadam obok niego.
-Nie patrz tak na mnie-mówi bez słów.
-A jak mam patrzeć? Dlaczego nie poszedłeś do szkoły?
-Matmy nie odrobiłem i bałem się, że dostanę gola. No jak bym teraz dostał to już koniec, to już nie wiem, co bym zrobił.
-A dlaczego nie odrobiłeś?
-Szkoda gadać-awantura wczoraj była taka, że myśli własnych nie słyszałem. A co tu mówić o lekcjach?  Zresztą, wiesz, co się działo- opuścił głowę.
-Jak nie będziesz chodził do szkoły to nie zdasz…
-To nie wszystko…Pobiłem się wczoraj z takim jednym i wychowawczyni kazała mi przyjść z rodzicami.
-Dlaczego się biłeś?

Chłopiec westchnął, podniósł się z ziemi, otrzepał spodnie i założył plecak z książkami.

-Idziemy do domu-powiedział  cicho.

Urok wiosny w jednej chwili przygasł. A może zrobiło się chłodniej, bo południe minęło?

Po chwili weszliśmy na podwórko. Kobieta wyjrzała przez otwarte okno:

-Już wróciłeś ze szkoły?
-Tak, jedna lekcja była odwołana- skłamał gładko i wszedł do budynku, a ja za nim.

Chłopiec zdjął kurtkę i buty, umył ręce i poszedł do kuchni, gdzie czekał na niego obiad. Ja też coś dostałem.

-Wyszedł po ciebie?- spytała kobieta pokazując na mnie. Chłopiec kiwnął głową. Był przygnębiony i prawie się nie odzywał. Zjadł i jeszcze przez jakiś czas patrzył w pusty talerz.
-Chcesz dokładkę?- matka z uśmiechem pogłaskała go po głowie.

Zaprzeczył.

-Stało się coś?- zaniepokoiła się.
-Nnniee…
-To odrabiaj lekcje- powiedziała stanowczo.-  Mam jeszcze tyle pracy-dodała
-Zaraz- westchnął i wstał od stołu. Pokręcił się trochę po mieszkaniu, ubrał  i wyszedł, a ja razem z nim.

Na podwórku wróciła mu energia- jak ktoś ma jedenaście lat to nie potrafi się długo martwić. Zakręcił się wokół jednej z krzywych śliw tak, że mało nie pospadało zawieszone na lince pranie, a potem złapał starą piłkę i kopnął w moją stronę. Podbiegłem do niej, uderzyłem tak, że potoczyła się wprost pod jego nogi. Graliśmy pierwszy tej wiosny mecz. Chłopiec śmiał się i pokrzykiwał na mnie, gdy piłka mi umykała. Nagle usłyszeliśmy warkot traktora. Ciągnik zatrzymał się przed bramą,  mężczyzna wyskoczył z kabiny i  wszedł na podwórko. Miał rozpiętą kurtkę i przekrzywioną czapkę. Patrzył na syna bez  uśmiechu. Chłopiec zamarł. Piłka potoczyła się na środek podwórka.

-Ciągle tylko grasz! Cały czas grasz!- warknął ojciec na powitanie.
-Nie cały czas, teraz zacząłem.
-Nie zajmiesz się czymś pożytecznym tylko grasz! Ja ci to skończę!- mężczyzna złapał piłkę i przerzucił ją przez bramę w pole.

Chłopiec nie ruszył się z miejsca dopóki ojciec nie zniknął za drzwiami domu. Po chwili zaczęły do nas dochodzić odgłosy kłótni. Na szczęście zaraz umilkły i weszliśmy do domu. Mężczyzna jadł obiad i oglądał jakiś program w telewizji, kobieta zmywała naczynia. Chłopiec bez słowa usiadł do lekcji.

Wiosenny wieczór nadszedł  szybko i był chłodny. Chłopiec po kolacji przygotował się do snu i poszedł do swojego pokoju. Zgasił światło i położył się do łóżka. Wskoczyłem za nim i skuliłem  się na kołdrze przy jego nogach. W sąsiednim pokoju głośno grał telewizor. Kobieta i mężczyzna  śledzili losy serialowych bohaterów.

-Boję się tej matmy i w ogóle jej nie rozumiem- usłyszałem jego głos. Chyba cichutko płakał albo tak mi się wydawało. Czasem wydaje mi się, że jestem jedynym, który potrafi go wysłuchać.

Nagle drzwi się otworzyły, a w nich stanął ojciec.

-Co tu robi ten brudny pies?!- krzyknął.-Na podwórko! Jeszcze raz cię tu zobaczę!...

Nie musiał już tego mówić- w jednej chwili, trzema susami dopadłem do drzwi wyjściowych. Otworzył mi je, a ja wybiegłem na podwórko. Noc był chłodna, nade mną rozciągało się rozgwieżdżone, aksamitnie czarne niebo, słyszałem z oddali poszczekiwania psów z sąsiedztwa. Przez chwilę nasłuchiwałem- wiosną głos niesie się daleko, daleko…Obiegłem podwórko, zajrzałem do ogrodu i wróciłem na schody domu. Na krzywej śliwie siedział kot-tylko oczy świeciły mu w ciemności. Cały dzień go nie było, gdzieś się zaszył, a teraz przyglądał mi się z góry. Podbiegłem do niego szczekając, ale nie zareagował, wiec wróciłem na schody i ułożyłem się na nich.

Ludzie szykowali się do snu. Może przyśni im się, że żyją szczęśliwie, jak rodzina w  telewizyjnym serialu. Kobieta będzie elegancko ubrana i szczęśliwa, mąż wyręczy ją  w domowych czynnościach i wytłumaczy matematykę synowi. Uśmiechnięty ojciec przyjedzie z pracy sportowym samochodem, pochwali obiad ugotowany przez żonę i zagra z chłopcem w piłkę. A chłopiec przestanie się bać, bo wszystkie problemy rozwiążą się same, czyli przy pomocy kochających rodziców…

GRACZ


Samotność - Patrycja Łukomska

Puste echo  niewypowiedzianych słów,

zmieniających się  w krzyk bólu,

wdziera się do uszu ludzi nieznających ich źródła.

W pustym pokoju, w skrajnej ciemności nocy

rozproszonej jedynie słabym blaskiem księżyca,

wloką się odurzeni niewolnicy wirtualnej rzeczywistości.

Są więźniami samych siebie.

Bez protestów kroczą krętymi ścieżkami internetu,

nie będąc do końca świadomymi tego, co robią.

Nie poznają ludzi, ani miejsc,

giną samotnie za ekranem monitora,

nie czując nic, oprócz fałszywej wolności.

Otumanieni jego proroctwami

pozwolili zawładnąć sobą bezpowrotnie.

Bezkresna nicość wyciąga do nich ręce

i kusi… wciągając w swą otchłań.

Patrzę na tych, którzy nie maja odwagi,

żeby powiedzieć  prosto w oczy drugiemu człowiekowi -

- zależy mi na tobie.

Idą  ślepo zapatrzeni w swój fałszywy obraz

odbity w ekranie komputera..


Epitafium dla Jacka Kaczmarskiego - 10.04.2004r.

Tęsknimy za pieśniami Kaczmarskiego,

bo tak lubiliśmy słuchać ,,Obławy”

i nucić w rytm ,,Epitafium dla Wysockiego”.

Dziś powstrzymajmy się od hucznej zabawy,

aby uczcić pamięć barda wspaniałego.

Choć śmierć nam go zabrała,

choć nie zobaczymy twarzy jego,

tłum nadal będzie śmiał się z Karła

i płakał nad losem Jasia Głupiego,

któremu woda życia figle płatała.

Gdy zamkniesz oczy i wytężysz słuch,

usłyszysz piosenkę o Sentymentalnej,

a w oddali zobaczysz jakiś ruch:

szarpnięcie struny słońca muzykalnej

i znów powróci Jacek tu.

Więc pijmy zdrowie Barabasza

i wsłuchajmy się w ,,Sen Katarzyny”,

bo to nie jest wina nasza ani jego,

że umarł Polak mądry i niewinny.

Śmierć nie zabierze go całego.

Paulina Łabęcka

 


SEN

Kolejna kartka papieru właśnie wylądowała w śmieciach… Niedługo skończy mi się notes, a wciąż nie mam pomysłu na bohatera. Bez względu na to, jakbym się nie starał, jakbym go nie kreował za każdym razem wydawał mi się sztuczny i płytki. Jak sprawić, by postać przypominała prawdziwego człowieka, by nie była tak prosta i schematyczna? Nic nie przychodzi mi do głowy… Chociaż… A co, gdyby fikcyjną postać stworzyć w oparciu o prawdziwą osobę? Nie chodzi o odtwarzanie losów żyjącego człowieka, chcę raczej przenieść go do świata fikcyjnego, pozostawiając jego osobowość i przeżycia. Znacznie łatwiej utożsamić się z bohaterem, gdy mamy jego realną, upersonifikowaną wizję… A co gdyby był mną? Szatański plan! Muszę to wypróbować!

* * *

Widzę tak wiele różnych światów, tak wiele istnień ludzkich. Mówią, że to sny, że nie są prawdziwe, ale czy ci ludzie naprawdę istnieją? W końcu pochodzą z jednego z tych snów... Czym właściwie jest sen? Skąd wiemy co jest snem, a co prawdą? Czasem słyszę jakieś szepty, nie potrafię ich zrozumieć. Są tak ciche, tak odległe. Czasem widzę też obrazy, wiele różnych obrazów. Niektóre się powtarzają. Kiedyś nazywałem je wspomnieniami, mówiłem, że są prawdziwe. Dziś nie wiem czy świat, który przedstawiają istnieje naprawdę.

Jednego jestem pewien: Wszystko zaczyna się od tej kobiety. To właśnie jej twarz najczęściej widzę w swoich snach. Tą spokojną, ciepłą twarz o delikatnych rysach, przyozdobioną złotymi włosami i tym wspaniałym, życzliwym uśmiechem. To twarz Luny, mojej żony... Jest taka piękna, gdy śpi. Martwi mnie jednak, że leży na podłodze, może się przecież przeziębić. Próbuję ją obudzić, ale nie odpowiada. Śpi tak już od trzech dni. Musi być naprawdę zmęczona. Nagle otaczającą nas ciszę przerywa głośne stukanie. Chyba ktoś puka do drzwi, idę więc otworzyć. To dwaj policjanci. Zastanawia mnie, co ich tu sprowadza, chyba zaraz się dowiem.

- Dzień dobry, czy zastaliśmy panią Connors? - pyta jeden z nich.

- Tak, ale teraz śpi - odpowiadam bez wahania.

- To ważne, proszę ją obudzić.

- Nie da rady, śpi bardzo twardo, próbowałem.

- Nonsens, możemy wejść?

- Tak, proszę bardzo.

Wprowadzam ich zatem do mieszkania. Nagle zaczynają zachowywać się bardzo niestosownie. Podbiegają do Luny wrzeszcząc coś do siebie, są bardzo głośni. Zaczynają ją szarpać. Tak przecież nie można! Proszę ich, żeby przestali, ale nie słuchają, ignorują mnie w moim własnym domu. Niczego nie rozumiem, wszystko dookoła przyśpiesza. Wrzaski, huki, ciągły hałas. Moje ciało zaczyna poruszać się automatycznie, instynktownie. Rzucam się na jednego z nich, próbuję odepchnąć go od mojej żony. W końcu sam ląduję na podłodze, z rękoma skutymi kajdankami. Miotam się opętany przez dziesiątki emocji, w końcu tracę siły, odczuwam silny ból głowy. Wszytko dookoła powoli cichnie, obraz się rozmazuje. W końcu nie widzę już niczego, pozostaje tylko pustka. Znów tkwię gdzieś pomiędzy snami.

Nadchodzi kolejny. Ponownie otwieram oczy. Leżę na jakimś łóżku, nie mogę wstać. Chyba jestem do niego przypięty. Nade mną stoją dwaj mężczyźni, raczej nie wiedzą o tym, że się ocknąłem, rozmawiają:

- Podobno nie wyglądał na poczytalnego - odzywa się pierwszy z nich.

- Zatem potrzebny będzie psycholog?

- Tak, tak sądzę. Musimy mieć opinię specjalisty.

Nic nie mówię, próbuję nie zwracać na siebie uwagi. Oddycham powoli, staram się nie wykonywać gwałtownych ruchów. Po prostu nasłuchuję, tymczasem oni kontynuują:

- A co z kobietą? Udało się ją ocalić?

- Niestety... Przywieźli ją już martwą, nic nie mogliśmy zrobić.

Nagle robi mi się gorąco. A co jeśli mówią o Lunie? Oddech przyśpiesza, tętno rośnie, odczuwam ogromny ból w klatce piersiowej. Zaczynam gwałtownie skakać spojrzeniem po sali. Patrzą na mnie... Jeden szepcze do drugiego coś o lekarzu i wychodzi, ten drugi zaś stoi i milczy. Nie wiem co robić, gapię się na niego i czekam aż coś się wydarzy. Powoli się uspokajam, jednak to, co usłyszałem wciąż mnie niepokoi.

- Co się dzieje? - pytam.

- Nic takiego, zaczekaj chwilę - słyszę w odpowiedzi.

Czekam zatem ze spojrzeniem wbitym w sufit. Chcę o nią zapytać, ale boję się odpowiedzi. Próbuję coś z siebie wydusić, jednak bezskutecznie. Stres odbiera mi mowę. "Wyduś to!" - wrzeszczę w myślach sam do siebie. W końcu z trudem przełamuję się i otwieram usta:

- Co... Co z Luną? - pytam.

- To ta kobieta, która była przy tobie?

- Tak.

- Wszystko z nią w porządku.

Ulga... Dawno nie doświadczyłem już takiego spokoju. Czuję, jak na mojej twarzy pojawia się uśmiech. Domyślam się, że jeszcze nie będę mógł jej zobaczyć, najważniejsze jednak, że jest cała, że żyje, że nie mówili o niej.

W końcu do sali wchodzi specjalista, o którym mówili, a przynajmniej tak mi się wydaje. Wyprasza z pokoju pozostałych, drzwi się zamykają. Zostajemy sami. Spogląda na mnie smutnym wzrokiem, jakby ze współczuciem. Rozpina pasy, które mnie krępują, po czym wyciąga dłoń w moją stronę i przedstawia się:

- Nazywam się Henric Johnson. Chciałbym porozmawiać z tobą o tym, co wydarzyło się w ciągu ostatnich dni.

- William Connors - odpowiadam ściskając jego rękę.

Rozmowa z początku wygląda nieco inaczej, niż oczekiwałem. Przebiega spokojnie i przyjemnie. Mówimy o naszych osobowościach, zainteresowaniach, czy poglądach na różne tematy. Od czasu do czasu pada nawet jakiś żart i wybuchamy śmiechem. Później robi się coraz poważniej. W końcu Henric przechodzi do rzeczy:

- Jak zapewne się domyślasz jestem psychologiem. Pomagam policji w śledztwie w sprawie morderstwa twojej żony... - nagle czuję, jak krople potu spływają mi po czole. Znów robi się gorąco. Otoczenie zaczyna drżeć wraz z moim ciałem.

- Co ty do cholery wygadujesz?!

- Więc jeszcze nie wiesz?

- O czym? No o czym?!

- Twoja żona została brutalnie uduszona. Nie żyje...

Dlaczego? Przecież mówili, że żyje! Dlaczego on mówi to z takim spokojem?! Jak może się opanować, gdy wszystko dookoła wibruje?! Mówi, jakby wiedział o tym od dawna... Jakby jej śmierć nie wywarła na nim żadnego wrażenia, jakby... To on ją zabił. Co za drań! Mówi o tym wszystkim z takim spokojem... Nie pozwolę na to! Moje ciało porusza się instynktownie. Wszystko wokół szaleje... Co ja robię? Chyba go duszę... Widzę, jak jego twarz sinieje, słyszę jak pozostali dobijają się do drzwi. W końcu wbiegają, ale jest już za późno. Jego zwłoki spoczywają na moich kolanach.

- Pomściłem ją. On ją zabił, pomściłem ją - powtarzam patrząc na nich przerażonym wzrokiem. Całe otoczenie dalej się kołysze. Źle się czuję, zamykam oczy. Wszystko cichnie.

Gdy je otwieram jestem już w zupełnie innym miejscu. Stopniowo dochodzę do siebie... Leżę w łóżku, we własnym domu. Czy to wszystko było tylko snem? Luna żyje? Tak! Jest tu, śpi obok mnie. Jestem taki szczęśliwy, wciąż jednak ogarnia mnie strach. Co jeśli znów spadnie na podłogę? Co jeśli przestanie oddychać?!

- Luna... Luna obudź się! - nie reaguje. Moje ciało znów szaleje, nie mam nad nim kontroli.

- Luna, proszę!

Zaczynam ją szarpać, upada na ziemię, nie rusza się. Czy ona nie oddycha? Jak długo ją tak szarpałem? Czy możliwe, że chwyciłem za szyję? Mam dość... To jakiś obłęd! Szaleństwo! Wszystko wokół jest jednym, wielkim szaleństwem!... Ona śpi...Na pewno śpi! Musi być jej niewygodnie na tej podłodze, chyba powinienem ją obudzić... Nie reaguje. Musi spać naprawdę mocno! Chyba też się położę, jestem zmęczony. W końcu jest środek nocy. Może rano znów wszystko wróci do normy.

Znów zatem zamykam oczy, pogrążam się we śnie. Po raz kolejny płynę w nieznane. Nie wiem, gdzie się obudzę, czy będzie to przyszłość, przeszłość, prawda czy sen, a może koszmar? Dostrzegam tylko jedną wskazówkę, jeden obraz... Nie wiem, czy jest to sen, czy wspomnienie, widzę jednak wielki budynek ogrodzony siatką, gdzieś z boku widnieje tabliczka z napisem: "Szpital psychiatryczny, oddział zamknięty".

* * *

Tak, to właśnie jest to, czego chciałem! Wreszcie postać, która ma w sobie coś więcej niż kilka płytkich cech, postać, która jest w stanie mnie zadowolić. William Connors w opowiadaniu prezentuje się świetnie, następnym krokiem będzie wprowadzenie go do książki. Mam tak wiele pomysłów, wreszcie jakiś przypływ natchnienia! Muszę pokazać to żonie, zawsze dokonuje korekty moich pomysłów, dzięki niej te dzieła są znacznie lepsze. Niestety, akurat śpi… Zaraz… Dlaczego leży na podłodze? Może się przecież przeziębić…

Przemysław Rembowski

 

Zakładkę redagują: Karolina Płócienniczak, Sylwia Pietrzkowska, Karolina Głowacka, Agnieszka Zalewska, Tomasz Grendziak, Sylwia Lewandowska, Łukasz Fabisiak.

Opieka- p. Dorota Chojnacka