WYWIADY
Prezentujemy wywiad z panem Robertem Wilczyńskim nauczycielem polonistą pracującym w bibliotece naszej szkoły:
1.Jak zaczęła się pana przygoda z zawodem bibliotekarza?
Kiedy zacząłem uczyć w naszej szkole pojawiła się możliwość pracy w bibliotece szkolnej, z której skorzystałem.
2. Co najbardziej lubi Pan w swojej pracy?
Praca w bibliotece wydaje mi się ciekawa z tego względu, że daje możliwość spotkania i rozmowy z pojedynczym uczniem w sposób bardziej naturalny niż to się dzieje podczas lekcji. Lubię kiedy jest to rozmowa indywidualna, w której mogę coś wytłumaczyć lub pomóc w rozwiązaniu jakiegoś problemu.
3. Czy ma Pan ulubionego pisarza i jakie książki najchętniej Pan czyta?
Jest ich tak wielu, że trudno mi wymienić jednego. U każdego z nich można znaleźć coś, co współgra z naszym odczuwaniem świata albo jest tak różne, że budzi zainteresowanie, sprzeciw, chęć zrozumienia. Z poetów cenię wiersze Czesława Miłosza, Pawła Hertza, Aleksandra Wata, Henryka Grynberga, Mieczysława Jastruna, Ludwika H. Morstina. Z prozaików Andrzeja Bobkowskiego, Stanisława Vincenza i Jarosława Iwaszkiewicza (także jako poetę).
4. Jakie książki Pan czytał będąc w naszym wieku?
To co powiem, wyda się może dziwne, ale w szkole średniej fascynowała mnie klasyka literatury polskiej, twórczość Stefana Żeromskiego i Adama Mickiewicza. Z obcej bardzo podobał mi się „Zamek” Franza Kafki oraz „Moby Dick” Hermana Mevilla.4. Słyszałyśmy, że namawia Pan młodzież do pisania wierszy. Co Pana do tego skłania? Raczej zachęcam osoby, które piszą, aby rozwijały swoje umiejętności. Poezji nie sposób tworzyć na zamówienie. Do tego potrzebny jest dystans wobec świata. Mam wrażenie, że jest to dar, dlatego warto być uważnym i nie przeoczyć go zajmując się sprawami powierzchownymi.
Poezja jest specyficznym rodzajem poznania, porównałbym ją do języka obcego – każdy poeta tworzy swój własny język poetycki. Dla odbiorcy jego poznanie i opanowanie na początku jest trudne, zrozumienie przychodzi z czasem. Trud ten zostaje jednak w pełni wynagrodzony. Możliwości poznawcze poezji wydają się być nieograniczone, co więcej potrafi ona zmieniać ludzi, choć w tej kwestii panują różne opinie.
Byłem mile zaskoczony czytając wiersze uczenic naszej szkoły. Zmieniły one moje przekonanie, że dobre wiersze pisze się z czasem, po latach doświadczeń i pracy nad formą. Podobała mi się w nich prostota środków oraz autentyczność w wyrażaniu odczuć i przemyśleń. Dobrze wiedzieć, że są takie osoby i w miarę możliwości pomóc im w kwestiach warsztatowych. Myślę, że to właśnie jest odpowiedź na Wasze pytanie. Katarzyna Walczak
Być wolontariuszem
Społeczeństwo Kutna oswoiło się już z widokiem młodych ludzi z przypiętymi do kurtek identyfikatorami, którzy proszą o wsparcie dla podopiecznych organizacji charytatywnych. W okresie przedświątecznym widać ich na głównych ulicach miasta, przed kościołami, w hipermarketach. Poświęcając swój wolny czas, przełamując naturalny opór przed zagadnięciem obcego człowieka proszą o pomoc dla potrzebujących.
O wolontariacie, udziale w kwestach i ofiarności darczyńców rozmawiam z uczestnikami wielu akcji charytatywnych:
Panią Haliną Sankowską- koordynatorką do spraw wolontariatu w ZS nr 3 im. Wł. Grabskiego w Kutnie, Różą Stolarczyk, Bartkiem Kaczmarkiem i Przemkiem Dąbrowskim- uczniami i uczestnikami wielu akcji dobroczynnych.
Tomasz Grendziak: Jest Pani osobą odpowiedzialną za koordynowanie działań charytatywnych w ZS nr 3. Co skłoniło Panią do zachęcania młodzieży, by brała w nich udział?
Pani Halina Sankowska: Organizacje zgłaszają się do nas z prośbą o wsparcie różnych akcji. Na potrzebę pomocy odpowiadamy konkretnym działaniem. Staje się to okazją do budzenia zaangażowania młodzieży w życie społeczne i uczenia wrażliwości na ludzką krzywdę.
T.G: W jakich akcjach charytatywnych uczestniczyła młodzież z Pani szkoły?
Pani Halina Sankowska: Od kilku lat uczestniczymy w kweście na rzecz ratowania zabytków kutnowskiego cmentarza organizowanej przez Towarzystwo Przyjaciół Ziemi Kutnowskiej, współpracujemy z Kutnowskim Komitetem Obrony Bezrobotnych- bierzemy udział w akcjach „Pomóż dzieciom przetrwać zimę” ( zbiórka darów rzeczowych), „Podziel się posiłkiem” ( dwa razy do roku, przed świętami Bożego Narodzenia i Wielkanocnymi jest zbierana żywność w supermarketach). Młodzież uczestniczy w kwestach na rzecz Kutnowskiego Hospicjum. W każdej z tych akcji bierze udział po kilkunastu, nawet kilkudziesięciu uczniów naszej szkoły. Wśród najaktywniejszych jest właśnie Bartek Kaczmarek i Agnieszka Szukalska.
T.G: W jakich akcjach, poza tymi wymienionymi przed chwilą, braliście udział?
Bartek Kaczmarek: Brałem udział we wszystkich wspomnianych przed Panią Halinę Sankowską działaniach, a ponadto w przygotowaniach do Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy i kwestach na jej rzecz, zimą organizowałem z Panią Mirosławą Pietrzykowską, Kubą Kitą i Damianem Cichockim koncert „Dla Beaty”. Wszystkie te przedsięwzięcia są dla mnie ważne, ale najbardziej dumny jestem z efektów związanych z koncertem. Byłem jednym z czterech jego organizatorów, cel mieliśmy szczytny- pomoc chorej koleżance i przygotowaliśmy niezwykłe wydarzenie.
Róża Stolarczyk: Uczestniczyłam w akcji zorganizowanej przez Polskie Stowarzyszenie na Rzecz Osób z Upośledzeniem Umysłowym- koło w Kutnie- zbierałam pieniądze, rozprowadzałam kartki. Oczywiście nie byłam sama. W tej i innych akcjach towarzyszyły mi koleżanki: Marlena Milas, Kasia Walczak, Monika Marciniak, Paulina Hejner, Beata Łukasik i wiele innych. Współpracujemy z MOPS-em. Zostałyśmy przeszkolone, wiemy czego oczekuje się od wolontariusza.
T.G: Kim, według was, jest wolontariusz?
Róża Stolarczyk: Wolontariusz to osoba, która dobrowolnie, bezinteresownie pomaga innym.
Bartek Kaczmarek: Pomaga potrzebującym i czyni to dla własnej satysfakcji, kompletnie bezinteresownie.
Przemek Dąbrowski: Podkreśliłbym tę dobrowolność i brak jakichkolwiek korzyści materialnych.
T.G: Macie doświadczenie, bo braliście udział w wielu działaniach mających na celu pomoc potrzebującym. Jak oceniacie reakcje ludzi na tego typu akcje?
Róża: Generalnie ludzie wrzucają pieniądze, dzielą się tym, co mają.
Bartek: Tak, często sympatycznie zagadują, wyrażają uznanie. Kiedy zbierając pieniądze na organizację Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy sprzedawałem kartki zapraszano mnie na herbatę, częstowano ciastem, nawet proponowano obiad. To było miłe.
Przemek: Ale niektóre osoby odwracają wzrok, udają, że, nie widzą wolontariusza z puszką.
Róża: Takie reakcje też się zdarzają. Bywają nieprzyjemne sytuacje. Niektórzy ludzie komentują nasze działania obraźliwie.
Bartek: Zgadza się. Te negatywne reakcje nie mają miejsca zbyt często, ale boleśnie zapadają w pamięć. Bywałem posądzany o to, że naciągam, oszukuję, zbieram pieniądze dla siebie. Och, kiedyś zdarzyło się, że ktoś chciał mnie poszczuć psem.
Róża: Niekiedy ludzie upewniają się na jaki cel zbieramy, czasem dzwonią do organizatorów, żeby sprawdzić.
T.G: To jest przykre?
Róża: To, że nas sprawdzają? Nie, o to nie można mieć pretensji. Ja to rozumiem. Pod akcje dobroczynne podłączają się różni ludzie. Nie dziwię się, że ktoś chce sprawdzić czy rozmawia ze społecznikiem, czy z oszustem.
Bartek: Reakcje ludzi związane są też pewnie z osobą organizatora, nagłośnieniem akcji w mediach oraz formą oczekiwanej pomocy.
Przemek: Ludzie chętnie ofiarowują produkty żywnościowe dla potrzebujących dzieci.
Róża: Wiele osób wrzucało pieniądze do puszki na pomoc dla niepełnosprawnych dzieci, ale nie chcieli kupować kart. Może czasami cena -symbolicznej przecież kartki -jest zbyt wysoka. Zawsze też można liczyć na kutnowską społeczność przy kwestach dotyczących hospicjum. Ludzie mają świadomość, że pomagają cierpiącym i czynią to z serdecznym zaangażowaniem.
Bartek: Na odnowę starych pomników na cmentarzu też ludzie nie skąpią pieniędzy, choć kiedyś usłyszałem, że ktoś nic nie może wrzucić do puszki, bo sam musi odnowić grób swoich bliskich.
T.G. Czy miała Pani sygnały o negatywnych reakcjach ludzi na akcje zbierania pieniędzy przez wolontariuszy ?
Pani Halina Sankowska: Tak, docierały do mnie różne informacje. To są zazwyczaj sytuacje incydentalne . Zwracałam uwagę wolontariuszom, żeby się nie zniechęcali i absolutnie nie reagowali negatywnie. Zwykle jednak młodzież spotyka się z życzliwością.
T.G. To zastanówmy, się czy akcje dobroczynne są w ogóle potrzebne?
Pani Halina Sankowska: To chyba pytanie retoryczne. Jest wielu ludzi, którzy potrzebują pomocy-te akcje są dla nich. Udział w tych przedsięwzięciach potrzebny jest także młodzieży. Oni chcą pomagać. Jest grupa ludzi, którzy biorą udział w każdej akcji, dopytują się kiedy będą potrzebni. Warto podkreślić, że działają zawsze w swoim wolnym czasie: po lekcjach, w weekendy.
Róża: Moim zdaniem takie akcje są organizowane, by naprawdę pomóc ludziom w potrzebie. Zawsze znajdą się tacy, którym się wydaje, że mają za mało, by podzielić się z bliźnim. Większość traktuje wolontariusza jako naturalne zjawisko- to ktoś kto chce pomóc poszkodowanym przez życie. Ludzie zazwyczaj myślą wtedy, że mogą zrobić coś dobrego. Poza tym nigdy nie wiadomo, co nas w życiu czeka. Może kiedyś to my będziemy potrzebowali wsparcia…
Przemek: Takie akcje są potrzebne. Państwo, z różnych powodów, nie pomoże wszystkim potrzebującym. Musimy sami sobie pomagać. Jedna osoba niewiele zdziała, ale już praca kilku czy kilkunastu może przynieść zaskakujące efekty. Nie tylko jestem wolontariuszem, bywam też ofiarodawcą i wiem, że to jest … przyjemne .Daje taką malutką satysfakcję.
T.G. Skoro okazało się, że Przemek jest nie tylko wolontariuszem, ale i ofiarodawcą to…
Bartek: Ależ nie tylko on! Wszyscy wrzucamy do puszek, jak jest okazja.
T.G. Dobrze, to inaczej zapytam: Kim są ci, którzy odpowiadają na wasze apele o wsparcie? Czy sumy, które przekazują są pokaźne, czy też raczej symboliczne?
Przemek: Podczas akcji zbierania na jakiś cel nie chodzi o to, aby otrzymać dużą ilość pieniędzy od jednego człowieka, ale raczej o to, by zachęcić do ofiarności jak największą liczbę osób.
Bartek: Tych ludzi nie da się jakoś poklasyfikować. Mamy tu cały przekrój społeczny-babcie z wnuczkami, uczniowie, zakochane pary…
Pani Halina Sankowska: Zauważyłam, że najbardziej hojni są ludzie, którzy nie wyglądają na zamożnych. I nie jest to tylko moje spostrzeżenie.
T.G.: Dlaczego młodzi ludzie chcą pomagać?
Pani Halina Sankowska: Młodzież jest wrażliwa na potrzeby innych, chce działać, organizować się, odpowiadać na apele o pomoc.
Przemek: Dlaczego chcemy pomagać? Nie jest łatwo krótko odpowiedzieć na to pytanie. Może czujemy się przez to lepsi, doceniani.
Bartek: Mamy też okazję poznać innych zapaleńców. No i udowadniamy, że młodzież wbrew temu, co się niekiedy mówi, nie jest taka zła, potrafi współczuć i działać pozytywnie.
Pani Halina Sankowska: Wydaje mi się, że chęć niesienia pomocy jest naturalną potrzebą człowieka. Wolontariusze ją po prostu realizują.
T.G. Dziękuję za rozmowę.
Zawsze chcieliśmy mieć dużą rodzinę
Wywiad z państwem Dorotą i Wiktorem Gackowskimi prowadzącymi Rodzinny Dom Dziecka w Strzegocinie.
Karolina i Sylwia: Jak długo istnieje Państwa placówka?
p. Dorota Gackowska: Nasz dom powstał 2 września 2005roku. Stworzyliśmy go pod patronatem Caritas Diecezji Łowickiej.
Karolina i Sylwia: Co skłoniło Państwa do założenia Rodzinnego Domu Dziecka?
p. Dorota Gackowska: Długo się nad tym zastanawialiśmy. Mieliśmy dwie córeczki- Weronikę i Natalię, ale byliśmy przekonani, że możemy być rodzicami dla większej gromadki.
p. Wiktor Gackowski: Zawsze chcieliśmy mieć dużą rodzinę. Lubimy dzieci-oboje jesteśmy nauczycielami.
p. Dorota Gackowska: Oczywiście naszą decyzję konsultowaliśmy z córkami. Ucieszyły się, nie miały nic przeciwko temu, żeby podzielić się mamą i tatą z innymi dziećmi, a w zamian zyskać nowych braci i nowe siostry.
p. Wiktor Gackowski: Potem odbyło się kilka poważnych rozmów z Caritas Diecezji Łowickiej i powiększyła się nasza rodzina. Najpierw o dwóch chłopców. Pozostałe dzieci pojawiły się później.
Karolina i Sylwia: Budynek, w którym Państwo mieszkają musi być duży, by pomieścić tak liczną rodzinę. Czy każdy znajdzie w nim kąt dla siebie?
p. Dorota Gackowska: Dom, w którym mieszkamy jest na tyle duży, że wszyscy się mieścimy.
W pokojach mieszka po dwoje lub troje dzieci. Każdy ma swoje miejsce, choć i tak najczęściej
czas spędzamy w saloniku. To centralne pomieszczenie w domu. Tutaj wspólnie spożywamy posiłki i spędzamy wolne chwile, tu dzieci odrabiają lekcje i bawią się, tu przyjmujemy gości i oglądamy program telewizyjny.
p. Wiktor Gackowski: W saloniku bije serce naszego domu.
Karolina i Sylwia: Na co poświęcają ten wolny czas Państwa dzieci?
p. Wiktor Gackowski: W dzieciach jest dużo energii. Staramy się skierować ją na właściwe tory:
chłopcy trenują koszykówkę, a dziewczynki chodzą do szkoły muzycznej ,lubią śpiewać.
Staramy się, by mogły rozwijać swoje pasje.
Sylwia i Karolina: Jak dzieci radzą sobie w szkole?
p. Dorota Gackowska: Różnie. Starają się. Uczą się na miarę swoich możliwości. Próbujemy pomagać im w lekcjach, ale mamy świadomość, że muszą nadrobić spore zaległości. Aby to się stało potrzeba czasu. Powtarzamy im, że wiedza, którą zdobędą w szkole, wykształcenie to największe bogactwo. Ona im umożliwi samodzielność i niezależność w dorosłym życiu.
Sylwia i Karolina: Jak wygląda zwykły dzień w Państwa rodzinie?
p. Wiktor Gackowski: Rano odwożę dzieci do szkoły. Muszę jechać dwa razy, bo zajęcia rozpoczynają się o różnych godzinach. Potem wracam, trochę sprzątam i jadę po grupę, która kończy zajęcia. Oczywiście powrót ze szkoły też odbywa się w dwóch turach.
p. Dorota Gackowska: Ja przygotowuję obiad, ale starsze dziewczynki mi pomagają. Później sprzątamy i zaczyna się odrabianie lekcji. Wreszcie przychodzi czas na odpoczynek: oglądanie telewizji, rozmowy, zabawy z psem, a gdy jest ciepło spacery po otaczającym nasz dom parku.
Karolina i Sylwia: Jakie są państwa dzieci? Prosimy nam o nich opowiedzieć.
p. Wiktor Gackowski: Każde dziecko jest indywidualnością, każde ma swój świat.
Maciek jest wesoły i niezależny, jego siostra Oliwka to ulubienica wszystkich, „żywe srebro”,
Justyna jest opiekuńcza i skromna, a jej brat Grześ-energiczny, łatwo nawiązuje kontakty, Iza wyciszona, Aneta też jest spokojna, Mateusz i Klaudia są ciekawi świata i ludzi, samodzielni. No i w tym kosmosie funkcjonują jeszcze Natalia i Weronika, nasze córki, które
odnalazły się w dużej rodzinie. Są energiczne, błyskotliwe, komunikatywne.
Karolina i Sylwia: Czy wakacje też cała rodzina spędza razem?
p. Dorota Gackowska: Oczywiście. Co roku wyjeżdżamy albo nad morze albo w góry. W zeszłym roku byliśmy w okolicach Rabki. Nie wiemy jeszcze, gdzie udamy się w tym roku. Pomyślimy.
Karolina i Sylwia: Czy dzieci, które są w Rodzinnym Domu Dziecka będą z Państwem do swojej pełnoletności?
p. Wiktor Gackowski: Różnie z tym bywa. Nieraz wracają do swoich rodzin. Bywają też przypadki adopcji. Cieszymy się, gdy ktoś pokocha nasze dzieci i stworzy dom tylko dla nich. Dzieci widzą, że mają u nas swoje miejsce, że są wśród swoich, ale tak naprawdę tęsknią za tym, żeby mieć mamę i tatę tylko dla siebie.
Sylwia i Karolina: Czy możemy zrobić dzieciom zdjęcie? Chciałybyśmy dołączyć je do artykułu, który zamierzamy opublikować.
p. Wiktor Gackowski: Można zrobić zdjęcie z dziećmi i umieścić je w rodzinnym albumie. Wolałbym uniknąć wszelkich publikacji ich wizerunków. Nie chcę upubliczniać ich dramatów, bo przecież to, że znalazły się u nas wiąże się z przeżytym najpierw dramatem rodzinnym. To mądre i wrażliwe dzieci. Mam nadzieję, że ta rozmowa naświetli pewien problem, że w jej trakcie opowiemy o pewnej rodzinie, ale nie będziemy eksponować twarzy i nazwisk konkretnych dzieci.
Sylwia i Karolina: Rozumiemy. Proszę powiedzieć z jakimi reakcjami spotkali się Państwo po założeniu tego domu.
p. Dorota Gackowska: Bardzo różnymi. Nasze mamy nas wspierają, są babciami dla sporej gromadki wnucząt. Ale już osoby, które nie są nam szczególnie bliskie widziały przede wszystkim pieniądze, które na każde dziecko otrzymujemy od państwa. Ludzie mnożą te sumy przez ilość dzieci, potem przez ilość miesięcy w roku, dodają coś od siebie i wychodzi im astronomiczna suma. A przecież dzieci muszą coś jeść i w coś się ubrać, mieć swoje książki i różne drobiazgi.
p. Wiktor Gackowski: Tak, to liczenie też mnie przeraża. Mam wrażenie, że ludzie nam zazdroszczą. A przecież nic nie stoi na przeszkodzie, żeby takie domy zakładali. Samotnych, opuszczonych dzieci, które są głodne rodzinnego ciepła jest w kraju wiele. Chciałoby się powiedzieć-zbyt wiele. Jeśli ktoś tak nam zazdrości, niech sięgnie po te mityczne pieniądze i przy okazji zrobi coś pożytecznego- stworzy rodzinę dla dziecka.
p. Dorota Gackowska: Tylko, że jeśli ktoś zakłada rodzinny dom dziecka z myślą, że się nam tym wzbogaci to popełnia błąd. Pieniądze są środkiem-nie celem. Najpierw trzeba kochać.
Same pieniądze bez miłości nie wystarczą, żeby stworzyć dom dla dzieci.
Karolina i Sylwia: Dlaczego w Europie Zachodniej i USA zamyka się państwowe domy dziecka na rzecz tworzenia rodzin zastępczych i rodzinnych domów dziecka?
P. Wiktor Gackowski: Bo tam jest łatwiej. Nie ma biurokratycznych obostrzeń. Liczy się dobro dziecka a nie martwe przepisy. Problem dzieci w domach dziecka pojawia się w naszej świadomości dopiero przy okazji jakiegoś dramatycznego wydarzenia, o którym napiszą w gazetach albo pokażą w telewizji. Poza tym nie myślimy o nich, o ich samotności, odrzuceniu.
Te dzieci nie wyjdą na ulice z transparentami: „ Pokochajcie nas”, nie obrzucą pomidorami jakiegoś budynku, nie zastrajkują. Są ciche i bezbronne więc ich nie dostrzegamy. Żyjemy w innym świecie- takim trochę jak z reklamy. Łatwiej nie widzieć, nie zadawać sobie trudu, by pomóc.
A przecież dziecko, żeby się mogło prawidłowo rozwijać musi czuć się kochane i akceptowane, musi mieć rodzinę.
Karolina i Sylwia: Dziękujemy za rozmowę i życzymy szczęścia. Rodzinnego.
p. Dorota i Wiktor Gackowscy: My również dziękujemy.
Wywiad przeprowadziły:
Karolina Płócienniczak i Sylwia Pietrzkowska- uczennice klasy III Technikum Ekonomicznego
W Zespole Szkół nr 3 im. Władysława Grabskiego w Kutnie, ul. Kościuszki 24
POEZJA I MUZYKA
Dla fanów muzyki rockowo-jazzowej jeden z członków zespołu (konkretnie specjalista od wokalu i klawiszy), dla KontRast-u kolega z branży muzycznej i przyjaciel, dla parafian uczestniczących we mszach św. przy ul. Łęczyckiej organista, dla grona pedagogicznego uczeń kutnowskiego liceum. Wiele twarzy ma mój rozmówca, ale kim naprawdę jest Krzysztof Bździel spróbuję się dziś dowiedzieć.
Marcin Majtczak: Jak zaczęła się Twoja przygoda z muzyką?
Krzysiek: Gram od szóstego roku życia. Właściwie to śmiesznie się zaczęła moja przygoda z graniem, ponieważ zobaczyłem w telewizji teledysk Grzegorza Turnaua- Bracka. Grał na fortepianie i śpiewał na deszczu – bardzo ładny teledysk. I wtedy jako małe dziecko powiedziałem rodzicom, że chcę grać tak jak ten pan w telewizji. Rodzice nic przeciw temu nie mieli, więc zaprowadzili mnie do szkoły muzycznej i tak się zaczęła moja przygoda z muzyką.
Marcin: Czy reprezentujesz jakąś konkretną subkulturę?
Krzysiek: Nie. Nie przedstawiam żadnej subkultury. Jeżeli należę do jakiejś subkultury to nazywa się ona „Krzychu Bździel”. Nie lubię, gdy ludzie mówią, że należę do danej subkultury. Wielu uważa, że jak gram w zespole rockowym to jestem „brudasem” – tak potocznie ludzie nazywają rockowców czy metali. Osobiście uważam, że ludzi nie powinno się dzielić na subkultury.
Marcin: Jaki masz styl bycia? Ubierania się?
Krzysiek: Generalnie lubię motywy hipisowskie. Długie włosy, luźne koszule w kratę. Wynika to z tego, że miałem okres kiedy słuchałem metalu, dużo grunge’u – Nirvany. Lecz ostatnio co raz częściej zacząłem słuchać jazzu, czyli garnitury kolorowe. Właśnie coś tego typu. Ogólnie nie lubię ubierać się modnie. To jasne, że jestem bardziej zauważalny, jak się inaczej ubieram niż wszyscy.
Marcin: Kto jest Twoim idolem i autorytetem muzycznym?
Krzysiek: Pierwotnie był nim właśnie Grzegorz Turnau. Później o nim zapomniałem, ale jakieś dwa lata temu sobie przypomniałem czemu zacząłem grać. Było to bardzo śmieszne doświadczenie, ponieważ przeglądałem serwis internetowy YouTube i natrafiłem na ten teledysk. Wtedy takie „światełko” mi się zapaliło i przypomniałem sobie dzieciństwo i że właśnie dla tego utworu zacząłem chodzić do szkoły muzycznej. Było to mistyczne doznanie. Obecnie moim wzorem do naśladowania jest mój profesor od fortepianu – Jarosław Domagała. Poza nim autorytetem jest Grzegorz Turnau – poezja śpiewana, Leszek Możdżer – kompozytor jazzowy.
Marcin: Czy mógłbyś powiedzieć coś o swoim graniu? Gdzie można Cię usłyszeć?
Krzysiek: Zawsze można mnie usłyszeć w szkole muzycznej, bo często tam przesiaduję. Traktuję ją jak mój drugi dom. Jestem chórzystą Chór’’Speranza” Regionalnego Towarzystwa Muzycznego w Kutnie. I oczywiście śpiewam w zespole KontRast od początku jego istnienia tzn. od prawie roku.
Marcin: W jakich okolicznościach powstał zespół?
Krzysiek: Zespół powstał bardzo nietypowo – zresztą jak każdy zespół ma jakiś niesamowity przypadek. W Parku Traugutta miały być „Harce na gitarce” i obecny gitarzysta Mikołaj „Kuks” Chojnacki stwierdził, że fajnie gdyby zagrał jakiś zespół.. Więc zrobiliśmy dwa kawałki. Ogólnie do założenia zespołu zabieraliśmy się około trzech lat. Początkowo brakowało nam basisty, więc do występu poprosiliśmy Maksa Ambroziaka. Z czasem z braku zdecydowania się na dany styl grania postanowiliśmy tworzyć własne kawałki. Właśnie w tamtym czasie udało mi się napisać sztandarową piosenkę KontRastu „Pragnienie”.
Marcin: Tworzysz własne kompozycje i teksty?
Krzysiek: Do tekstów nie mam talentu, ale w muzyce staram się tworzyć swoje kawałki. Mam dużo pojedynczych motywów, które nagrywam, a później „leżą” sobie w komputerze. Niektóre utwory można usłyszeć na www.myspace.com/krzychubzdziel. Są to utwory w stylu Leszka Możdżera. Generalnie bardziej udzielam się w poezji śpiewanej.
Marcin: Dlaczego poezja śpiewana?
Krzysiek: Dużo słuchałem takiej muzyki i podobało mi się, że można wiersze łączyć z muzyką, bo to się bardzo pięknie kreuje. Muzyka i poezja są bardzo bliskie i połączenie ich daje, moim zdaniem, mieszankę wybuchową.
Marcin: Rozumiem, że stąd uczestnictwo w konkursach poezji śpiewanej?
Krzysiek: Uczestniczyłem w małych konkursach typu „Moja ojczyzna” organizowanym przez MDK, gdzie 2 lata temu zająłem I miejsce, w zeszłym roku II. Oprócz tego III miejsce na „Wojewódzkim Konkursie Pieśni Patriotycznej”. Grałem tam utwory Jacka Kaczmarskiego. Jest to kolejna bardzo ważna dla mnie postać. Próbowałem również swoich sił na OKR, ale poległem. Staram się, by moja muzyka
nie była dla „zwykłych zjadaczy chleba”, tylko taka bardziej awangardowa. Ostatnio skomponowałem swoją pierwszą piosenkę poetycką do wiersza „Litość” Stanisława Grochowiaka.
Marcin: Grasz w kościele jako organista. Czy to rodzaj pracy?
Krzysiek: Jasne. Gram w kaplicy pod wezwaniem Matki Boskiej Częstochowskiej na ul. Łęczyckiej w Kutnie. Początkowo grałem w Kaplicy dwa razy w tygodniu, teraz z racji większej ilości obowiązków, jedynie co niedziela. Gram tam głównie z sentymentu. To nie praca, nie dostaję za to pieniędzy i nawet nie chcę. Jako organista chodzę tam od 10 roku życia. Dziwnie to zabrzmi, ale wiele zawdzięczam Kościołowi, chociażby to, że umiem grać rozrywkę. Moja przygoda z byciem organistą zaczęła się od Kolędy. Ksiądz jak zauważył, że gram, wziął mnie do tej kaplicy, bo tam nigdy nie było organisty. Ksiądz nazywa się Wacław Bobel i jest muzykiem – amatorem. Gra na organach i dzięki niemu teraz z łatwością gram z głowy, a nie z nut. Właśnie, jak byłem mały to poza szkołą muzyczną Ksiądz udzielał mi lekcji. Jestem mu bardzo wdzięczny za to. Obecnie ksiądz Bobel przebywa w parafii w Rogiedlach. Bardzo dużo zawdzięczam temu księdzu, ciągle ze sobą korespondujemy. We wrześniu miałem nawet bardzo wzruszającą sytuację. Ksiądz Wacław Bobel wyjechał jak byłem w szóstej klasie podstawówki. I teraz przyjechał odwiedzić Kutno i swoją dawną parafię. To było coś pięknego. Człowiek, z którym wiele rozmawiałem i który w pewnej mierze ukierunkowywał mój światopogląd nagle po dosyć długiej nieobecności pojawił się. Jest to starszy człowiek, bo odprawiał właśnie Mszę z okazji 50-lecia kapłaństwa, a to raczej dużo. Pod koniec Mszy, gdy były już ogłoszenia parafialne, to podziękował mi za te wszystkie lata nauki i grania. To było coś niesamowitego. Wszyscy ludzie zwrócili się w moją stronę i zaczęli klaskać. Opowiedział również taką krótką anegdotkę: Był sobie kiedyś pewien pianista i miał wspaniały koncert. Wszyscy klaskali, publiczność chciała bis. Pianista jednak był smutny. Ktoś się go pyta „Czemu jesteś smutny, przecież zagrałeś wspaniały koncert?”. A on odpowiada: „Jestem smutny, bo mój mistrz jest smutny.”. I ksiądz Wacław po tym powiedział: Wiem Krzysiu, że masz wielu mistrzów dużo lepszych ode mnie, ale nigdy cię nie zapomnę. To była dla mnie bardzo wzruszająca chwila.
Marcin: Jakie emocje towarzyszą Ci podczas grania?
Krzysiek: Emocje? Podczas koncertu zespołu „Umarł w butach”, gdzie grałem na klawiszach długą solówkę do „Niewinnych” mówiłem, że miałem muzyczny orgazm. Po prostu z grania muzyki rozrywkowej można mieć dużą satysfakcję, bo ma się ogromne pole do improwizacji. Ma się akordy i można z nimi robić co się chce. Za to w muzyce klasycznej mam zupełnie inne odczucia emocjonalne. Co innego, gdy gram Bacha – utwór barokowy, co innego jak gram utwór klasyczny, np. Beethovena, a jeszcze coś innego jak gram Chopina. We mnie muzyka Chopina prowokuje intymne odczucia, często odczuwam nostalgię. Beethoven kiedyś powiedział takie mądre zdanie – „Kiedy gramy utwór jakiegoś kompozytora przenosimy się w stan emocjonalny tego kompozytora, kiedy go pisał.” – i jest w tym dużo prawdy.
Marcin: Osiągnąłeś już w swoim życiu jakiś sukces? Co rozumiesz przez to słowo? Mógłbyś podać własną definicję „sukcesu”?
Krzysiek: Na pewno sukces to nie jest podium, czy I, II, III na dyplomie. Sukces jest wtedy, gdy włożyło się wszystkie siły w swoją pracę i coś zrobiło się jak najlepiej.
Marcin: Jakie masz zainteresowania poza muzyką? Czym się jeszcze zajmujesz?
Krzysiek: Chodzę do II LO im. Jana Kasprowicza w Kutnie oraz do Państwowej Szkoły Muzycznej II stopnia im. Karola Kurpińskiego w Kutnie. Interesuję się historią i filozofią. Dużo oglądam filmów i czytam książek związanych z tymi dziedzinami.
Marcin: Czy masz już konkretnie sprecyzowane plany na przyszłość?
Krzysiek: Co do przyszłości to mam rozterkę życiową. Tzn. staram się o tym nie myśleć, ponieważ kocham muzykę i chciałbym ją uprawiać w dorosłym życiu. Na pewno stanę przed trudnym wyborem. Jakbym poszedł na politechnikę to byłbym potem nieszczęśliwy w życiu. Musiałbym siedzieć w garniturze, pod krawatem, a to kompletnie nie jest mój żywioł. Myślę czasami, czy jakbym był urzędnikiem, czy takim zwykłym, szarym zjadaczem chleba byłbym szczęśliwy? Z drugiej strony jakbym był muzykiem byłoby ciężko zarobić na utrzymanie. Generalnie ,gdybym ukończył akademię muzyczną, byłbym skazany na nauczanie w szkole muzycznej, co nie do końca mnie satysfakcjonuje.
Marcin: Życzę sukcesów na scenie i w życiu prywatnym. Dziękuję za rozmowę.
Autor wywiadu: Marcin Majtczak Zespół Szkół Nr 3 im. Władysława Grabskiego w Kutnie, kl. III TH