GUZIK
Czy zastanawialiście się kiedykolwiek nad losem zwykłego guzika leżącego na chodniku ?
Przyznam, że ja też nie, aż do czasu kiedy siedząc samotnie na ławce w parku spostrzegłem takowy guzik deptany przez przechodniów. Leżał wciśnięty między dwie płyty chodnika.
Niektórzy wierzą, że przedmioty też mają duszę. Co w takim razie może czuć zdeptany guzik? Strach, lęk, przerażenie, których nikt nie dostrzega, może woła o pomoc, ale nikt tego nie słyszy.
Nasz guzik powstał w małej fabryczce, właściwie manufakturze, gdzie miał swoją guzikową rodzinę. Pewnego dnia po prostu wyskoczył z maszyny -wytłaczającej równe, okrągłe koła o średnicy 2cm z czterema dziurkami w środku -do plastikowego pojemnika, w którym znajdowała się gromada wesoło grzechoczących jego sióstr i braci. Po chwili na głowę zaczęli mu wysypywać się kolejni jego krewni. Masa, z której zostali wytłoczeni nie zabarwiła się na czarno lecz- na skutek domieszki jaśniejszej farby – dała guzikowi i jego licznej rodzinie oryginalny grafitowy kolor. Byli jedyni w swoim rodzaju.
Wszyscy zostali przesypani do dużego plastikowego pudła i cichutko grzechotali, gdy mali pracownicy fabryczki położonej na przedmieściach Pekinu przestawiali pojemniki z miejsca na miejsce. Dobrze im było razem choć trochę ciasno.
Nasz guzik zbliżył się do przezroczystej ścianki pojemnika i dwoma parami oczu obserwował to, co działo się wokół. Widział niskie, piwniczne pomieszczenie, w którym jeszcze przed chwilą kilku małych chłopców przesuwało pojemniki z guzikami o różnych rozmiarach, kolorach nawet kształtach. Teraz pozostała tu tylko mała dziewczynka, która zbierała do pudełek wyskakujące z maszyny kolejne partie guzików. Doglądała też tych, które odlane do form stygły pod ścianą.
Pozostali zawołani przez właściciela manufaktury przeszli do pomieszczenia obok, gdzie stały piętrowe łóżka. To na nich spały dzieci, a teraz siedząc zajadały się ryżem. Jak skończą wrócą do pracy, a dziewczynka zajmie ich miejsce.
Guzik widzi, że mała Chinka z trudem odwraca wzrok od otwartych drzwi prowadzących do pomieszczenia spełniającego jednocześnie funkcję sypialni i jadalni, i przełyka ślinę. Głodna myślała o swojej mamie, której nie widziała od dawna. Mama z trójką młodszych dzieci została daleko stąd – na wsi. Po śmierci taty, który utonął w czasie powodzi mamie było ciężko utrzymać czwórkę maluchów. I wtedy dziadek zdecydował, że trzeba ją – najstarszą z rodzeństwa- oddać do sierocińca. Ale mama dowiedziała się , że niektóre dzieci wyjeżdżają do miasta – tam pracują w małych fabryczkach, dostają za to jedzenie i ubranie. Najważniejsze było to, że mogą chodzić do szkoły. Na wsi nie byłoby to możliwe, ale w mieście wszystkie dzieci uczyły się w szkole. Tak mówiła mama. Tymczasem od przyjazdu do miasta minęły trzy lata, a dziewczynka w szkole jeszcze nie była…
Dzieci zjadły posiłek, popiły herbatą i wróciły do swoich zajęć, a mała pracownica pobiegła do pomieszczenia, gdzie czekał na nią zimny ryż w miseczce.
Właściciel fabryczki miał dziś zrealizować zamówienie i wysłać dużą partię guzików do kontrahenta z bardzo dużego kraju. Chłopcy zapakowali kilkanaście pudeł pojemnikami z grzechoczącymi guzikami. Kontenery zawieziono ciężarówką do portu i załadowano na statek. Rejs trwał kilka tygodni. Czasem nieźle kołysało aż przerażone guziki stukały głucho i rozpaczliwie. Po długiej i męczącej podróży guzik przez szczelinę w kontenerze i luk spostrzegł potężną statuę przedstawiającą wysoką postać dzierżącą w dłoni pochodnię.
Statek wpłynął do portu. Wkrótce rozpoczął się rozładunek. Silne ramiona dźwigów ładowały skrzynie na ciężarówki, które rozwoziły towar do hurtowni i składów. Guzik wraz z kilkoma pudełkami, w których byli jego dobrzy znajomi trafił do ogromnego magazynu, największego, jaki widział w swoim krótkim życiu. Stał na jednej z wielu półek, a obok znajdowały się inne pudła i pudełka. Stamtąd przewieziono go do sklepu z dodatkami krawieckimi i ustawiono obok pojemników z suwakami, sprzączkami, napami, naszywkami. Guzik przez kilka dni rozglądał się po jasnym pomieszczeniu. Zauważył, że są pory dnia, gdy w sklepie poza personelem nie było nikogo. Ekspedientki porządkowały wtedy asortyment, krzątały się przy półkach, czasem żartowały i śmiały się między sobą. Klienci pojawiali się początkowo pojedynczo, z czasem przybywało ich coraz więcej, a tuż przed wieczorem znów zaczynało ich ubywać. Niektórzy przychodzili tylko po to, by zapytać o towar, obejrzeć krawieckie akcesoria, inni kupowali to, co było im potrzebne. Z półek znikały suwaki do spódnic i kurtek, niewielkie guziki do bluzek i te solidne-do kurtek czy płaszczy zimowych, kolorowe wstążki na kokardy dla małych dziewczynek i nici, które zszyją wszystko.
Aż pewnego dnia guzik wraz z kilkoma towarzyszami został kupiony przez elegancko ubranego, szpakowatego mężczyznę. Ów mężczyzna był krawcem, spodobał mu się grafitowy odcień guzików i dlatego je wybrał. Rzeczywiście świetnie współgrały z kolorem szytego garnituru.
Krawiec był mistrzem w swoim fachu. Za swoją pracę otrzymywał wysokie wynagrodzenie. Miał kilku klientów, którym szył bardzo eleganckie ubrania z najdroższych materiałów. Teraz martwił się trochę, bo nie udało mu się zdobyć wysokiej jakości nici. Po prostu przestano takie produkować. A od swojego nauczyciela, który kiedyś był najlepszym krawcem w mieście wiedział, że wszystkie elementy ubrania muszą być wykonane solidnie z produktów dobrej jakości. Krawiec otrzymał niedawno zamówienie od pewnego dyplomaty na uszycie garnituru. Chciał, żeby jego klient dobrze się czuł w nowym ubraniu.
Dyplomata podczas przymiarki był zachwycony. Właśnie otrzymał posadę ambasadora w jednym ze średniej wielkości krajów europejskich i oczyma wyobraźni widział już siebie ubranego w nowy garnitur, witającego się z pracownikami placówki.
Musiał jednak poczekać zanim spełnił swoje marzenie. Oficjalne formalności trwały dwa miesiące. Dopiero po upływie tego czasu żona nowo powołanego ambasadora zabrawszy ze sobą spakowane do kilkunastu walizek wygodne życie pożegnała się ze znajomymi, ulubionymi restauracjami i ekskluzywnymi sklepami, w których zawsze mogła liczyć na dobre rady miłych ekspedientek i poleciała z mężem do obcego kraju. Guzik po raz pierwszy podróżował samolotem.
Ambasador rozpoczął pracę w nowym garniturze, nosił go przez dobre trzy miesiące, podczas których gościł u prezydenta na nieoficjalnym spotkaniu, uczestniczył w wielu przyjęciach i rautach. Guzik bacznie przyglądał się ludziom, zaglądał im w twarze, zwracał uwagę jak podają rękę, wsłuchiwał się w ton głosu rozmówców ambasadora. Czasem brał udział w spotkaniach, na których omawiano sprawy najwyższej wagi. I milczał wtedy dyskretnie. Zauważył , że to zasada dyplomatów. Ambasador też częściej słuchał niż mówił.
Guzik najbardziej lubił te chwile, gdy ambasador wracał zmęczony do swych prywatnych apartamentów. Rozpinał marynarkę, zdejmował ją i odwieszał na oparciu krzesła. Podwijał rękawy koszuli i siadał w fotelu. Guzik odpoczywał. Jego towarzysze również. A ambasador z żoną mówili o swoich znajomych, którzy zostali w kraju, wspominali ulubione miejsca poobiednich spacerów albo opowiadali o dawnych czasach, gdy byli młodzi a ich dzieci małe. Nie mieli wówczas zbyt dużo pieniędzy, brakowało im czasu, ale czuli się szczęśliwi.
Jednak co dobre szybko się kończy. Właściciel garnituru zażyczył sobie nowy, więc tego- razem z guzikiem- postanowiono się pozbyć. Pracownik ambasady wyniósł ubranie na śmietnik znajdujący się na sąsiedniej ulicy. Trochę się dziwił, że jeszcze niezniszczony garnitur zostaje wyrzucony.
Nocą do pojemnika zbliżył się bezdomny. Zwykle przeszukiwał śmietniki w poszukiwaniu jakichś przydatnych mu rzeczy. Tym razem znalazł marynarkę (spodnie gdzieś się zapodziały). Aż gwizdnął z radości. Przymierzył. Idealnie pasowała. Ruszył przed siebie pewnym krokiem. Żałował , że nie może się przejrzeć w oknach wystaw. Czuł się ważny – sam nie wiedział z jakiego powodu. Czy to nowa marynarka tak go dowartościowała, czy może lekko wyczuwalny zapach wody toaletowej ambasadora rozbudził jego wyobraźnię- dość, że myślał o sobie z dumą. Doszedł do parku, usiadł na ławce i zaczął marzyć. Marynarka na pewno należała do jakiegoś poważnego, odpowiedzialnego mężczyzny, myślał . Może to był lekarz albo architekt, może prawnik albo dyrektor jakiejś instytucji. On sam czuł , że nie chce dłużej sypiać na parkowych ławkach. Może spróbuje znaleźć jakąś pracę, potem wynajmie małe mieszkanie… Będzie miał swoje miejsce i kupi sobie czyste ubranie. A może nawet uda mu się kogoś poznać, założy rodzinę… Zasnął i śniło mu się , że idzie środkiem ulicy w eleganckim garniturze. Rano obudził go chłód. Podniósł się z ławki energicznie, żeby rozruszać zastygłe mięśnie i wtedy od marynarki odskoczył guzik. Przetarta nić pękła, a grafitowy krążek-przerażony nagłym i nieodwołalnym rozstaniem z towarzyszami- wpadł w szczelinę między płytami chodnikowymi. Nowy właściciel marynarki powlókł się w stronę miasta. Chyba wraz z guzikiem opuściły go marzenia na temat zmiany stylu życia.
Tymczasem alejką parkową szła młoda kobieta – nie widząc guzika wcisnęła go obcasem w pęknięcie między płytami. Po chwili przebiegło po nim jeszcze dziecko, przemaszerował żołnierz, wbił w niego laskę starszy mężczyzna i próbował go wydrapać pies.
Siedziałem na ławce i patrzyłem na grafitowy krążek. Chciałem nawet go podnieść i zabrać do domu, by umieścić w mojej kolekcji dziwnych znalezionych przedmiotów albo po prostu schować w kieszeni-na szczęście.
Nagle w alejce pojawił się pracownik firmy zajmującej się oczyszczaniem miasta. Szedł niespiesznie w granatowym kombinezonie zamiatając przed sobą śmieci. Machnął kilka razy miotłą przy mojej ławce, zgarnął guzik - wraz ze skasowanymi biletami autobusowymi, kolorowymi papierkami po batonikach, pogniecioną puszką po piwie - na szuflę i wrzucił do kosza.
Wstałem z ławki i niespiesznie poszedłem do domu.
Autor: GRACZ